01 grudnia 2008

„Chrześcijański komunizm”


My natomiast, mocni, powinniśmy nosić słabości słabych, a nie myśleć sami o sobie (Rz 15,1).

Niedawno, przy okazji wizyty ad limina biskupów paragwajskich w Rzymie, w wiadomości o tym wydarzeniu w jednej z rozgłośni katolickich, autorka tego materiału, przedstawiając historię kościoła paragwajskiego, przypomniała słynne redukcje jezuickie, czyli osady chrześcijańskie organizowane przez jezuitów w celu uchronienia Indian przed zagładą ze strony kolonizatorów hiszpańskich i portugalskich. Mówiąc o życiu wewnątrz tych wspólnot pani redaktor użyła dość oryginalnego określenia. Otóż powiedziała, że w redukcjach praktykowano … „coś w rodzaju chrześcijańskiego komunizmu”. Określenie to zwróciło moja uwagę, gdyż wielokrotnie spotykam się w Polsce z opinią, że „opcja na rzecz ubogich” praktykowana we wspólnotach chrześcijańskich Ameryki Łacińskiej, „przesiąknięta jest komunizmem”.
Nasze polskie bardzo negatywne doświadczenie z komunizmem, sprawiło, ze jesteśmy szczególnie uwrażliwieni i wyczuleni na wszystko, co w najmniejszym stopniu mogło by nam go przypominać, czy mogłoby do niego nawiązywać. Ale czy ta nadwrażliwość nie ogranicza w pewnym sensie naszej wrażliwości chrześcijańskiej?
Warto sobie chyba uświadomić, że Chrystus i jego Ewangelia istniały o wiele wcześniej niż komunizm. Zanim urodził się Karol Marks, od 19 wieków istniała już Ewangelia. To w nauczaniu Jezusa słyszymy o godności i wartości każdego człowieka. To w ewangelii mamy przypowieść o dobrym Samarytaninie, o robotnikach winnicy opłaconych jednakowo, to święty Paweł w liście do Galatów mówi nam, że nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie (Ga 3,28). To w Dziejach Apostolskich czytamy, że jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących. Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne. Apostołowie z wielką mocą świadczyli o zmartwychwstaniu Pana Jezusa, a wszyscy oni mieli wielką łaskę. Nikt z nich nie cierpiał niedostatku, bo właściciele pól albo domów sprzedawali je i przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży, i składali je u stóp Apostołów. Każdemu też rozdzielano według potrzeby (Dz 4,32-35). Życie wspólnotowe, troska o najsłabszych, godność ludzka wszystko to są wartości jak najbardziej chrześcijańskie i chrześcijanie mówili o nich i walczyli o nie o wiele wcześniej, niż zaczęli o nich mówić socjaliści czy komuniści. Fakt, ze w pewnym momencie swojej historii Kościół zaniedbał głoszenie tych wartości czy nawet w niektórych swoich postawach je negował i były one eksponowane przez ruchy lewicowe, nie oznacza, że przestały to być wartości jak najbardziej ewangeliczne. Dlatego też bardziej niż o czymś w rodzaju chrześcijańskiego komunizmu należałoby mówić chyba o ruchach lewicowych jako o czymś w rodzaju laickiej ewangelii.
Warto się może zapytać czy aby nie usprawiedliwiamy naszego braku zaangażowania na rzecz ubogich, zaangażowania w budowę sprawiedliwych struktur społecznych tym, że to nie nasza sprawa, lub, że to nam „śmierdzi komuną” – jak to się potocznie mówi.

Papież Jan Paweł II w swojej encyklice Sollicitudo rei socialis uświadamia nam, że sprawiedliwość społeczna i troska o ludzką godność jest zadaniem każdego człowieka, a w sposób szczególny każdego chrześcijanina. W dokumencie tym Papież mówi: Praktykowanie solidarności wewnątrz każdego społeczeństwa posiada wartość wtedy, gdy jego członkowie uznają się wzajemnie za osoby. Ci, którzy posiadają większe znaczenie dysponując większymi zasobami dóbr i usług, winni poczuwać się do odpowiedzialności za słabszych i być gotowi do dzielenia z nimi tego, co posiadają. Słabsi ze swej strony, postępując w tym samym duchu solidarności, nie powinni przyjmować postawy czysto biernej lub niszczącej tkankę społeczną, ale dopominając się o swoje słuszne prawa, winni również dawać swój należny wkład w dobro wspólne. Grupy pośrednie zaś nie powinny egoistycznie popierać własnych interesów, ale szanować interesy drugich. (…) W tym zaangażowaniu przykładem i przewodnikiem winni być synowie Kościoła, wezwani, według słów samego Chrystusa wypowiedzianych w synagodze nazaretańskiej, aby „ubogim nieść dobrą nowinę, więźniom głosić wolność, a niewidomym przejrzenie, aby uciśnionych odsyłać wolnymi, i obwoływać rok łaski od Pana” (por. Łk 4, 18-19). [SRS 39.47]

Święta Bożego Narodzenia stawiają nas na nowo twarzą w twarz z Bogiem, który wszedł w naszą rzeczywistość, nie w bogatym pałacu lecz w zagnojonej stajni, dając nam do zrozumienia, że także tam, lub przede wszystkim tam, jest godność, godność człowieka – syna Bożego. Wiara w tego Boga inspiruje nas i mobilizuje do zaangażowania w budowanie i obronę godności każdego człowieka, a w sposób szczególny tego najsłabszego czy najbardziej pokrzywdzonego. I nie ma to związku z komunizmem lecz z Ewangelią.



01 listopada 2008

Otoczmy troską życie

Jeśli bowiem żyjemy, dla Pana żyjemy, jeśli zaś umieramy, dla Pana umieramy. Czy więc żyjemy, czy umieramy, należymy do Pana. Po to przecież Chrystus umarł i ożył, aby panował nad umarłymi i nad żyjącymi (1 Kor 9,23).





Miesiąc listopad intuicyjnie kojarzy się nam ze śmiercią i przemijaniem. Wynika to zapewne z faktu, że w pierwszych dniach tego miesiąca w sposób szczególny otaczamy pamięcią naszych zmarłych – udajemy się na cmentarze odwiedzamy groby naszych bliskich, zapalamy znicze i pochylamy się w zadumie nad kruchością ludzkiego życia.

Z końcem listopada, początkiem grudnia, pierwsza niedziela Adwentu rozpoczyna nowy rok liturgiczny, nowy cykl liturgicznego przeżywania głównych tajemnic naszej wiary. W ostatnich tygodniach roku kościelnego poprzedzających czas Adwentu liturgia przytacza nam teksty biblijne mówiące o przemijaniu, o nadchodzącym Dniu Pana, o końcu świata… - zapraszające do zadumy i refleksji nad ludzkim przemijaniem, nad tym, co najistotniejsze, nad tym, co w życiu najważniejsze.

Może się zdarzyć, i wiele osób przyznaje, że w ich przypadku rzeczywiście tak się dzieje, iż takie „nasilenie” akcentów eschatologicznych, ostatecznych, w wielu z nas powoduje wzrost niepokoju czy nawet budzi lęk. Czy tak jednak być powinno? Czy chodzi o to byśmy czuli lęk przed śmiercią, przed końcem świata czy raczej o to byśmy doceniali wartość życia?


Życie w obfitości

W księdze Mądrości znajdujemy jedno z piękniejszych odniesień do Boga wzywanego jako Miłośnik życia. Ksiądz biskup Romaniuk w ten sposób oddał to w swoim tłumaczeniu Biblii: Miłujesz wszystko, co istnieje, a z tego co uczyniłeś, niczego nie masz w nienawiści, bo gdybyś nienawidził, czyżbyś coś uczynił? I czyż mogłoby coś trwać w istnieniu, gdybyś Ty [tego] nie chciał? Albo czy mogłoby być zachowane, gdyby nie było powołane przez Ciebie? Wszystkiemu przebaczasz, bo wszystko jest Twoje, władny miłośniku życia (Mdr 11,24-26).

Jezus, Syn Boży, przedstawiając się w ewangelii janowej jako dobry pasterz mówi o sobie jednocześnie, że jest źródłem i gwarantem życia swoich owiec, życia w całej jego pełni: Ja przyszedłem, aby miały życie, i to w obfitości (J 10,10). W innym miejscu tej samej ewangelii Jezus mówi o sobie: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto wierzy we mnie, choćby i umarł, będzie żył (J 11,25).

Święty Paweł, Apostoł narodów, w którego nauczanie w sposób szczególny wsłuchujemy się w tym jubileuszowym Roku Pawłowym, uświadamia nam, że każdy z nas, ochrzczonych w Chrystusie, uczestniczy już w tym Bożym życiu, uczestniczy w pełni życia: Czy nie wiecie, że my wszyscy, którzy zostaliśmy zanurzeni w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? Zostaliśmy więc pogrzebani z Nim przez zanurzenie w śmierć, abyśmy tak, jak Chrystus został wskrzeszony z martwych dzięki chwale Ojca, i my prowadzili nowe życie (Rz 6,3-4). W śmierci i w zmartwychwstaniu Chrystusa śmierć jako unicestwienie została pokonana i zwyciężyło życie, które jest udziałem wszystkich, którzy przez chrzest włączani są w jedno z Chrystusem. Dla chrześcijan śmierć nie istnieje, istnieje tylko życie, życie w swoich dwóch etapach: życie w ciele i życie w Panu. W chrześcijaństwie więc nie ma lęku przed śmiercią lecz jest troska o życie, o życie w pełni; dla wszystkich.



Ku pełni życia

Zamiast w lęku przed śmiercią „zarabiać na życie wieczne”, powinniśmy raczej rozwijać w sobie pełnię życia, które jest naszym udziałem od momentu naszego chrztu. Stając przy grobach tych, którzy dopełnili już swego życia w ciele i cieszą się pełnią życia w Panu, zapytajmy się na ile rozwinęliśmy już w sobie pełnię życia, na ile pomagamy innym tę pełnię życia osiągnąć.

Czas Adwentu, czas odnowy, niech będzie okazją do oczyszczenia naszego życia z wszystkiego, co je ogranicza, co mu zagraża. Czas Adwentu to czas zaangażowania – zaangażowania w odnowę i pogłębienie własnego życia oraz zaangażowania na rzecz życia, które jest zagrożone: życia ludzi biednych, życia ludzi uzależnionych, życia ludzi zaślepionych, życia ludzi odrzuconych czy zamkniętych w sobie… życia każdego człowieka, który nie żyje pełnią życia. Na nowy rok duszpasterski, który rozpoczynamy w ostatnią niedzielę listopada – pierwszą niedzielę Adwentu – nasi biskupi proponują nam hasło: „Otoczmy troską życie”. Jest to zaproszenie, byśmy wspólnie zaangażowali się w obronę życia, każdego życia: od życia nienarodzonego dziecka do życia zbrodniarza skazanego na śmierć - życia każdego człowieka.



01 października 2008

Misja, misja… - jaka misja?

Wszystko zaś czynie ze względu na Ewangelię, abym stał się jej współuczestnikiem (1 Kor 9,23).





W swoim orędziu na tegoroczną Niedzielę Misyjną Benedykt XVI stawia świętego Pawła jako wzór misjonarza. W drodze do Damaszku Paweł doświadczył i zrozumiał, że zbawienie i misja są dziełem Boga i Jego miłości. Miłość Chrystusa motywowała go do kroczenia drogami Imperium Rzymskiego jako zwiastun, apostoł, głosiciel i nauczyciel Ewangelii – pisze Papież w swoim orędziu.


Dobra Nowina w dialogu

Doświadczywszy w swoim życiu zbawczej i ożywczej mocy Boga w osobie Chrystusa, Paweł uczynił ze świadczenia o Bożym zbawieniu jedyny sens swego życia – głosił Dobrą Nowinę by stać się jej współuczestnikiem, jak to wyraził w słowach cytowanych w nagłówku tej refleksji. Tak jak Bóg wyszedł na spotkanie Pawła pozwalając mu doświadczyć swej miłości, tak Paweł wychodził na spotkanie wszystkich, którzy w swym życiu nie doświadczyli jeszcze ożywczej mocy Bożego zbawienia. Dla Żydów stałem się jak Żyd, aby pozyskać Żydów; dla tych, co są pod panowaniem Prawa, jak ten, który jest pod jego panowaniem – choć sam nie jestem pod panowaniem Prawa – aby pozyskać tych, którzy są pod panowaniem Prawa; dla tych, którzy nie mają Prawa, jak ten, który nie ma Prawa – choć nie jestem pozbawiony prawa Boga, bo podlegam Prawu Chrystusa – aby pozyskać tych, którzy nie mają Prawa. Dla słabych stałem się słaby, aby pozyskać słabych. Dla wszystkich stałem się wszystkim, żebym wszelkimi sposobami zbawił przynajmniej niektórych – pisze Paweł w liście do Koryntian (1 Kor 9,20-22).

Paweł głosił ludziom Dobrą Nowinę przybliżając się do nich, wchodząc z nimi w dialog. Taką postawę teologowie misji definiują obecnie jako inkulturację, a Jan Paweł II określił ją mianem postawy dialogicznej. W czasie trwania Soboru Watykańskiego II Papież Paweł VI w swojej encyklice Ecclesiam suam właśnie dialog przedstawił jako najodpowiedniejszą formę sytuowania się Kościoła wobec świata: Ponieważ Bóg pierwszy rozpoczął zbawczy dialog, bo On sam "nas umiłował", dlatego trzeba, byśmy pierwsi dążyli do dialogu z ludźmi i nie czekali, aż inni nas do tego wezwą. Ponieważ zbawczy dialog nie zważał na zasługi tych, z którymi go nawiązywano, ani na owoce, które miał wydać, bo "nie zdrowym potrzeba lekarza", dlatego słuszną jest rzeczą, aby również nasz dialog nie był skrępowany żadnymi granicami, i nie był obliczony na naszą korzyść.


Świat potrzebuje dialogu

W czasie gdy piszę te słowa, na Kaukazie od kilku dni toczy się krwawa wojna pomiędzy Rosją i Gruzją, a w Chinach, w klimacie polemiki i protestów, rozgrywają się Igrzyska olimpijskie. Oba te wydarzenia łączy nie tylko fakt, że rozpoczęły się one dokładnie tego samego dnia, ale przede wszystkim wydarzenia te są wyznacznikiem kondycji współczesnego świata i żyjących w nim narodów.

W starożytności Igrzyska olimpijskie były wydarzeniem służącym przybliżeniu i pojednaniu i na czas ich trwania zawieszano wszelkie konflikty, do których często już nie powracano. Dzisiaj natomiast organizacja igrzysk powierzana jest krajowi, który znany jest z gwałcenia praw swoich obywateli i sąsiadujących z nim narodów. Jednocześnie, do momentu rozpoczęcia igrzysk i podczas ich trwania, w krajach i organizmach, które o umiejscowieniu igrzysk decydowały, rozlegały się wezwania do ich bojkotu…

Na Kaukazie natomiast walczą ze sobą dwa narody, które do niedawna jeszcze wchodziły w skład jednego państwa, dwa narody, które łączy jedna religia – dwa narody chrześcijańskie. Mamy tu do czynienia z wojną bratobójczą, która jest zaprzeczeniem podstawowych wartości Ewangelii.

Dzisiejszy świat bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje dialogu. Dialogu, który przybliży zwaśnione strony. Dialogu, który pozwoli wyeliminować z naszego życia hipokryzję, dwulicowość czy „poprawność polityczną”. Dialogu, który przybliży do siebie ludzi i narody i pomoże budować prawdziwą wspólnotę budowaną na miłości i zaufaniu.


Misja w codzienności

Od dłuższego czasu w naszym Kościele unika się mówienia o misjach, i podkreśla się misję Kościoła – misję głoszenia Ewangelii. Misja Kościoła to nie tylko „nawracanie pogan”, ale to przede wszystkim urzeczywistnianie Królestwa Bożego; zawsze i wszędzie, a przede wszystkim w narodach uchodzących za chrześcijańskie. Przy tej okazji warto sobie raz jeszcze uświadomić ten zobowiązujący „banał”: wszyscy jesteśmy misjonarzami. Jesteśmy?



01 września 2008

Od nowa albo odnowa…

Jeżeli bowiem głoszę Ewangelię, nie mam się czym chlubić, ponieważ jest to obowiązek, który ciąży na mnie. Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii! (1 Kor 9,16)





Jedna znajoma Hiszpanka podała mi swego czasu dość oryginalną definicję pracy: „jest to ten nudny czas, który upływa od zakończenia jednych wakacji aż do rozpoczęcia następnych”. Niewątpliwie definicja ta odzwierciedla idealnie tę swego rodzaju „kulturę wakacyjno-rozrywkową” dominującą z roku na rok coraz bardziej nasze zglobalizowane społeczeństwa zjednoczonej Europy, w tym także i nasze, coraz zamożniejsze i coraz bardziej „europejskie”, społeczeństwo polskie. Z tej perspektywy „wakacyjno-rozrywkowej” praca, jak i wszelka inna działalność twórcza, jawi się jako swego rodzaju „zło konieczne”.

Z drugiej zaś strony, w dobie postępującej specjalizacji i doskonalenia zawodowego, w czasach, w których – jak to ktoś zgryźliwie powiedział: „powoli zbliżamy się do tego, że ktoś będzie wybitnym specjalistą od niczego” – praca zawodowa coraz bardziej nas absorbuje i pochłania, zabierając nam coraz więcej naszego czasu i zawężając coraz bardziej naszą przestrzeń prywatno-rodzinną i wspólnotową. Stajemy się coraz bardziej niewolnikami pracy, lub się od niej uzależniamy, popadając w tak powszechny ostatnimi czasy „pracoholizm”. Coraz częściej usłyszeć można stwierdzenia, w formie żalu czy wymówki: „poza pracą nie mam już czasu na nic”; „praca pochłania mnie całkowicie”... Ci zaś, którzy pracę stracili popadając w bezrobocie lub przechodząc na emeryturę, nie potrafią się określić ani znaleźć swego miejsca w świecie – określają się jako „byli”: byli górnicy, byli kolejarze, byli nauczyciele , byli spółdzielcy, byli urzędnicy, byli misjonarze… Teraz bezrobotni, zagubieni, bez konkretnego celu w życiu, nie widząc w tym życiu już sensu…

A jakie miejsce w tym wszystkim zajmuje nasza relacja z Bogiem? Jaką rolę odgrywa tu nasza wiara? Czy jest jeszcze na nie miejsce, czy też zostały one już całkowicie wyparte przez prace lub przez rozrywkę? Czy można w ogóle tak wyraźnie rozdzielać pracę i wiarę, wiarę i odpoczynek czy relaks?



Ewangelista wieloetatowy”

Święty Paweł, który towarzyszy nam w tym roku w sposób szczególny z racji „Roku Pawłowego” ogłoszonego przez Papieża z okazji 2000. rocznicy jego urodzin, – on na pewno takiego rozgraniczenia nie dokonywał. Co więcej, w jego sposobie rozumienia człowieka, w jego ujęciu, życie i wiara wzajemnie się przenikają, jedno z drugiego wypływa, jedno od drugiego jest uzależnione. Mówiąc inaczej, każde działanie człowieka, każdy jego czyn nosi na sobie znamię wiary, jest owocem relacji człowieka z Bogiem, jest dziełem Bożym realizowanym przez człowieka. W oparciu o swoje osobiste doświadczenie, Paweł nauczał, że celem życia człowieka jest pełne i całkowite zjednoczenie z Bogiem w Chrystusie. On sam to zjednoczenie przeżywał Paweł tak głęboko, że był w stanie powiedzieć o sobie: już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2,20). A w liście do Koryntian, którego lektura towarzyszy nam przez prawie cały ten miesiąc w mszalnej liturgii Słowa, Paweł zwraca się do chrześcijan w Koryncie, i wraz z nimi do każdego z nas: Czy więc jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko czyńcie ku chwale Boga (1 Kor 10,31) – wskazując w ten sposób, ze wszystko co czynimy, każda nasza praca wynika z relacji z Bogiem i służy oddaniu chwały Bogu.

Mówiąc inaczej, chrześcijanin, uczeń Chrystusa, nigdy nie jest bezrobotny, gdyż zawsze trwa on w jedności z Chrystusem, zawsze może – i powinien – o tej jedności świadczyć. Nigdy też nie jest na tyle zapracowany, by stracić łączność z Chrystusem, by tę jedność utracić, gdyż wszystko co czyni, każda jego praca podejmowana z wiarą jest wyrazem tej jedności z Bogiem i tę jedność z Bogiem umacnia. Tak rozumiane, życie człowieka, każdy jego moment i każde jego dzieło staje się świadectwem – świadectwem jedności z Bogiem, świadectwem jego miłości. Życie człowieka, każde jego dzieło, jest głoszeniem Dobrej Nowiny – Dobrej Nowiny o miłości Boga. W tej perspektywie jasne i zrozumiałe stają się słowa Pawła: Jeżeli bowiem głoszę Ewangelię, nie mam się czym chlubić, ponieważ jest to obowiązek, który ciąży na mnie. Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii! (1 Kor 9,16) – biada mi, jeżeli moje życie, jeżeli wszystko co czynię, nie jest głoszeniem Dobrej Nowiny o miłości Boga, bo to oznaczałoby, że to życie jest puste i bezsensowne.


Nowy etap

Po skończonych wakacjach i urlopach, wracając do naszych zajęć, podejmując na nowo nasze prace i obowiązki, warto może choć przez chwile się zastanowić, czemu te nasze prace służą, jaki sens im nadajemy. Czy zaczynamy od nowa monotonne zarabianie pieniędzy na zaspokojenie naszych potrzeb i na opłacenie naszych kolejnych wakacji czy też odnawiamy nasz udział w dziele stwórczym Boga, by doświadczać w każdym momencie i dawać świadectwo Jego do nas miłości.



01 lipca 2008

W poszukiwaniu wytchnienia

Przyjdźcie do mnie wszyscy utrudzeni i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie (Mt 11,28).





W tym czasie, kiedy jedni już się cieszą zasłużonymi wakacjami a inni jeszcze za nimi tęsknią, słowa Jezusa mówiące o odpoczynku i ukojeniu szczególnie zwracają naszą uwagę. Niewątpliwie współczesny człowiek, bardziej niż kiedykolwiek, potrzebuje odpoczynku. Choć może nie tyle chodzi tu o odpoczynek, co o… wytchnienie.


Na dorobku

Zmiany ustrojowe i gospodarcze, które zaszły w naszym kraju ostatnimi czasy, otwarły przed nami możliwości, które wcześniej nie istniały. Do odległej historii należą już kilometrowe kolejki, puste sklepy, ogromne trudności z uzyskaniem paszportu by móc wyjechać z kraju, trudności mieszkaniowe, zacofanie motoryzacyjne i techniczne… Dzisiaj sklepy są pełne, świat stoi przed nami otworem, wszystko jest w zasięgu ręki, tylko… tylko, żeby móc z tego wszystkiego korzystać, człowiek potrzebuje pieniędzy.

Większość ludzi rzuciła się więc w wir pracy, „by się dorobić”. By zdobyć to, co do niedawna jeszcze było nieosiągalne, by zapewnić sobie poziom życia o którym zawsze marzyli, by zapewnić dzieciom godną przyszłość, ten komfort, którego ich rodzice nie mieli…

W praktyce przekłada się to na nadgodziny, na „dorabianie”, na zatrudnienie na kilku etatach, na emigrację – jeden wielki pęd za dobrobytem.

A owocem tego wszystkiego jest brak czasu dla rodziny, brak czasu na odpoczynek, brak czasu na wytchnienie i… wszechogarniające zmęczenie, stres, irytacja i agresja.

Nie dziwi więc, że coraz więcej ludzi zaczyna sobie zadawać pytanie: Czy warto tak żyć? Czy warto się wyniszczać dla wymarzonego dobrobytu, do którego się dociera w stanie fizycznego, psychicznego i nierzadko moralnego rozbicia. Czy naprawdę warto? Czy nie ma innej drogi do tego by być w życiu szczęśliwym?


Weźcie moje jarzmo…

Przyjdźcie do mnie wszyscy utrudzeni i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie (Mt 11,28) – woła do nas Jezus w Ewangelii Mateusza. Niemniej jednak, gdy wsłuchujemy się uważniej w te Jego słowa, odkrywamy, że nasz „kierat” zmagań codziennych chce On zamienić na… jarzmołatwe do niesienia (Mt 11,30). (!), choć jak nas zapewnia, jest ono

Weźcie na siebie Moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla Waszych dusz (Mt 11,29). Tymi słowami Jezus proponuje nam byśmy, podobnie jak On, znaleźli fundament i podporę naszego życia w osobistej relacji z Bogiem. Człowiek o pokornym sercu, to człowiek, który odkrył prawdę o sobie, który znalazł sens swego istnienia. A pełną prawdę o sobie człowiek odkrywa jedynie w relacji z Bogiem, który przyjmując nas takimi jakimi jesteśmy pomaga nam odkryć naszą godność. Kto zaś odkrył swoją godność, jedyną i niepowtarzalną, nie czuje już potrzeby „dowartościowywania się” w pogoni za dobrami materialnymi, które miałyby być wyznacznikiem jego godności. Jak to ktoś trafnie określił „o naszej wartości nie stanowi to, co posiadamy, lecz to, kim jesteśmy”.


z dziecięcą ufnością

Wysławiam Ciebie, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te sprawy przed mądrymi i uczonymi, a odsłoniłeś je tym, którzy są jak małe dzieci (Mt 11,25) – mówi Jezus przeciwstawiając logikę dziecka logice mędrca. Wyzwolić się z logiki mędrca – logiki wyrachowania, kalkulowania i wartościowania – a kierować się logiką dziecka – logiką ufności i oddania. Jedynie przybliżając się do Boga z ufnością dziecka, będziemy w stanie odkryć Jego Miłość, będziemy mogli jej doświadczyć i będziemy w stanie się na nią otworzyć. I właśnie wtedy, otwierając się na Miłość Boga, pozwalając się nią ogarnąć, odkryjemy, że poza tym już tak właściwie niczego więcej nam nie potrzeba – znajdziemy pokój i wytchnienie w Panu, Bogu naszym.


Znaleźć wytchnienie w Panu

Przerwa wakacyjna, urlopowa czy zwykły odpoczynek w ciepły letni wieczór, to wspaniała okazja, by w świetle Słowa Bożego zastanowić się choć przez chwilę: Za czym gonię w moim życiu, czego szukam? Co stanowi o mojej godności, na czym lub na kim ją opieram? Jaką rolę w moim życiu odgrywa moja relacja z Bogiem? Czy Bóg jest jedynie komplementem czy prawdziwym fundamentem mego życia?

Od szczerej odpowiedzi na te pytania zależeć będzie czy nadal będziemy biegli z zadyszką przez życie w pogoni za złudnymi dobrami, czy też raczej znajdziemy pokój, odpocznienie i godność płynące z głębokiej, osobistej relacji z Bogiem.



01 czerwca 2008

Stańcie się moimi naśladowcami

Upodobałem sobie słabości, obelgi, niedostatki, prześladowania i uciski z powodu Chrystusa, bo gdy niedomagam, wtedy jestem mocny (2 Kor 12,10).




28 czerwca Papież Benedykt XVI dokona w Bazylice Świętego Pawła za Murami w Rzymie uroczystej inauguracji Roku Świętego Pawła z okazji 2000. rocznicy jego urodzin. Wydarzenie to, obchodzone w formie roku jubileuszowego, ma na celu nie tylko uczczenie rocznicy urodzin Apostoła Narodów, lecz przede wszystkim podkreślenie niesłabnącej aktualności jego życia i nauczania. Warto przy tej okazji zastanowić się czego może nauczyć święty Paweł nas, chrześcijan XXI wieku.


Osobowość wielokulturowa

Przedstawiając w liście do Filipian swoje curriculum vitae Paweł mówi o sobie: Obrzezany ósmego dnia, z rodu Izraela, z pokolenia Beniamina, Hebrajczyk z Hebrajczyków, według Prawa – faryzeusz, co do gorliwości – prześladowca Kościoła, co do sprawiedliwości wynikającej z Prawa – człowiek nienaganny (Flp 3,5-6). W Dziejach Apostolskich natomiast, wobec mieszkańców Jerozolimy Paweł wyznaje: Jestem Żydem urodzonym w Tarsie w Cylicji. Wychowałem się jednak w tym mieście. U stóp Gamaliela otrzymałem staranne wykształcenie w Prawie ojczystym (Dz 22,3). Jerozolima i Tars, te dwa miasta wyznaczają niejako dwa centra osobowości świętego Pawła – ortodoksyjnego Żyda wzrastającego w dialogu z kulturą i filozofią hellenistyczną. W tej samej jednak księdze Dziejów Apostolskich dowiadujemy się ponadto, że Paweł legitymował się też obywatelstwem rzymskim odziedziczonym po swoim ojcu (Dz 22,25-28). Używając dzisiejszych kategorii moglibyśmy więc określić świętego Pawła jako przykład „osobowości wielokulturowej”, czyli kogoś, kto dokonał w sobie połączenia zasadniczych elementów różnych kultur, które kształtowały jego osobowość, wytwarzając w ten sposób nową osobowość – bogatą, wyzwoloną z uprzedzeń i stereotypów, otwartą na dialog. Ten typ osobowości pomógł Pawłowi wznieść się ponad podziały i różnice i przyczynić się do zjednoczenia różnych grup i frakcji rodzącego się chrześcijaństwa.

Czasy w których żyjemy obecnie, charakteryzują się wzmożoną mobilnością społeczną. Emigracja zarobkowa, różnego rodzaju konflikty i wojny, czy występujące coraz częściej kataklizmy sprawiają, że wielkie masy ludzkie przemieszczają się ze swego naturalnego środowiska do innego, nierzadko zupełnie im obcego. Konsekwencją tego jest to, że różne kultury i religie, dotychczas wobec siebie odległe i obce, teraz się stykają i wzajemnie przenikają. Nierzadko prowadzi to wzajemnej nieufności, konfliktu, agresji czy nawet przemocy. W tym kontekście niewątpliwie postać świętego Pawła, jawi się jako przykład szukania tego co łączy a nie co dzieli, budowania jedności zamiast eskalacji agresji.


Boży pasjonat

W drugim liście do Koryntian, w kontekście polemiki z tymi, którzy występują przeciwko niemu (2 Kor 11,22-29) Paweł wymienia wszystkie trudy, cierpienia i przeciwności znoszone dla Ewangelii. Czytając te wyznania nie sposób nie zapytać się jaka siła zmusza go do podejmowania tego wydawałoby się ponadludzkiego wysiłku i poświęcenia? I odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna – pasja i głęboka motywacja religijna. Paweł jest, jak sam to wielokrotnie przyznaje, pasjonatem Ewangelii chrystusowej.

W dobie „poprawności politycznej”, w czasach wszechogarniającej kultury „nie wychylania się” i nie zdefiniowanych postaw moralnych, społecznych i religijnych Paweł na pewno stanowi dla nas wyzwanie. Wobec jego postawy życiowej tak jasnej i zdecydowanej nie sposób nie zatrzymać się i nie zapytać: a w co ja wierzę? Co dla mnie jest najważniejsze? Za co ja gotów jestem cierpieć?


Moc w słabości się doskonali

Żyjemy dziś w społeczeństwie, które coraz wyraźniej uznaje jako wartość życiową niezależność i samowystarczalność; w czasach, w których coraz mniej toleruje się słabość, niemoc. Człowiek ulega coraz bardziej złudzeniu swej potęgi i wszechmocy.

Natomiast święty Paweł przypomina nam, że jesteśmy tylko ludźmi i że nie ujmuje lecz dodaje nam godności przyznanie się do naszych słabości i niemocy. Moc bowiem osiąga swój cel w słabości. Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa (2 Kor 12,9).

Te trzy rysy osobowości św. Pawła uświadamiają nam, jak niesamowicie aktualna jest to postać. One też powinny zachęcić nas do owocnego przeżycia tego Roku świętego Pawła, który w tym miesiącu inaugurujemy, do usłuchania słów Pawła: Stańcie się moimi naśladowcami (1 Kor 11,1).



01 maja 2008

Czego uczy nas historia?

Nie ma już Żyda ani Greka, nie ma niewolnika ani wolnego, nie ma mężczyzny ani kobiety. Wszyscy bowiem stanowicie Jedność w Chrystusie Jezusie. Jeżeli zaś należycie do Chrystusa, to jesteście też potomstwem Abrahama i zgodnie z obietnicą - dziedzicami (Ga 3,28).




Święto Pracy, Święto Konstytucji, Rocznica zakończenia II wojny światowej, Rocznica przystąpienia Polski do Unii Europejskiej – obfitują w maju święta i rocznice, które z jednej strony skłaniają do zadumy, z drugiej zaś, na bazie tragicznych doświadczeń z przeszłości, mobilizują do głębszego zaangażowania w budowanie jedności i pokoju pomiędzy ludźmi i pomiędzy narodami. Jako uczniowie Chrystusa – o czym przypomina nam i do czego wzywa nas tegoroczne hasło roku liturgicznego – możemy i powinniśmy w sposób znaczący zaangażować się w tym procesie w oparciu o wartości zawarte w Ewangelii Chrystusowej.


Czy Chrystus jest podzielony?

Wspólnoty chrześcijańskie w pierwszych latach swego istnienia musiały przezwyciężać wiele trudności i napięć wynikających z różnic kulturowych, ekonomicznych i religijnych. Lecz te pierwotne wspólnoty są jednocześnie najlepszym przykładem na to, że osiągnięcie jedności – prawdziwej jedności w różnorodności – choć trudne, jest jednak możliwe.

Święty Paweł, wielki Apostoł narodów, wielokrotnie musiał interweniować łagodząc spory i napięcia pojawiające się co i rusz w zakładanych przez niego wspólnotach. Wiele śladów tych jego interwencji dotarło do nas w jego listach zachowanych w Nowym Testamencie. Warto wspomnieć, dla przykładu, choćby podziały i rywalizacje istniejące we wspólnocie chrześcijańskiej w Koryncie (1 Kor 1,11-13). Problemy te miały swe źródło w zbytnim przywiązaniu do konkretnych osób zaangażowanych w budowanie tej wspólnoty. Paweł ukazuje bezsensowność tych podziałów i wzywa do budowania jedności na fundamencie wiary w Chrystusa, który jest jeden i niepodzielony. Podobne wezwanie do jedności w Chrystusie kieruje też Paweł do chrześcijan ze wspólnot zamieszkujących w Rzymie (Rz 10,12-13; 15,7-13).


Nie ma już Żyda ani Greka

Niejednokrotnie przyczyną uprzedzeń, nieufności i podziałów są różnice kulturowe, różnice językowe, różne zwyczaje i tradycje religijne. Człowiek z natury jest nieufny do wszystkiego, co odbiega od jego własnych doświadczeń kulturowych. Możemy to zauważyć nawet w naszym kraju w relacjach do ludzi wywodzących się z regionów o silnej tożsamości kulturowej, jak Śląsk, Podhale, czy Kaszuby, czy pochodzących z innych etni, jak na przykład Romowie, Łemkowie czy Tatarzy.

W Dziejach Apostolskich kilkakrotnie pojawia się problem napięć i uprzedzeń wynikających z różnic kulturowych: najpierw dowiadujemy się o protestach chrześcijan wywodzących się z kultury greckiej, którzy czują się marginalizowani przez tych wywodzących się z judaizmu (Dz 6,1); następnie obserwujemy przełamywanie przez Piotra stereotypów i uprzedzeń natury kulturowo-kulinarnej, najpierw u siebie samego – Nie nazywaj skalanym tego, co Bóg oczyścił – a potem u pozostałych uczniów wywodzących się z judaizmu (Dz 10,1-11,18); w końcu jesteśmy świadkami narastającego konfliktu wokół zwyczaju obrzezania praktykowanego przez chrześcijan pochodzenia hebrajskiego, które chcieli oni narzucić chrześcijanom wywodzącym się z innych kultur i tradycji.

Do ostatecznego rozwiązania wszystkich tych sporów i napięć na tle różnic kulturowych dochodzi podczas słynnego Soboru Jerozolimskiego (Dz 15,1-35), kiedy to możemy mówić o prawdziwych narodzinach chrześcijaństwa wielokulturowego, rzeczywistej jedności w różnorodności.


Aby wszyscy byli jedno

We wszystkich opisach konfliktów i problemów pośród pierwotnych wspólnot chrześcijańskich, podkreśla się nieustanne dążenie do jedności, podkreślanie tego co łączy, a nie tego co dzieli. A tym co łączy wszystkich jest wiara w Chrystusa. I właśnie w podkreślaniu tej wspólnej wiary tkwi siła chrześcijaństwa, nie zaś w podkreślaniu różnic czy uwydatnianiu antagonizmów. W Ewangelii według św. Jana, której ostateczna redakcja przypada na koniec I wieku – czas największych konfliktów i podziałów – bardzo mocno podkreśla się tę potrzebę jedności w Chrystusie. W swojej modlitwie przed męką Jezus prosi Ojca: Aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze we mnie, a ja w Tobie (J 17,21). Dążyć do jedności w Bogu, w Bogu Jezusa, w Bogu Abrahama, Izaaka i Jakuba (Wj 3,6). A czyż nie tradycja Abrahama łączy trzy wielkie wspólnoty religijne: chrześcijan, Żydów i muzułmanów?… W kontekście współczesnych podziałów i antagonizmów, właśnie te wspólnoty jako pierwsze powinny dążyć do jedności – jedności w różnorodności – wewnątrz każdej z nich i pomiędzy nimi. A jak jest na co dzień?




01 kwietnia 2008

Biblia pierwszego kontaktu

Żywe jest Słowo Boga i skuteczne, ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić myśli i zamiary serca. (Hbr 4,12)




W październiku tego roku odbędzie się w Rzymie specjalny Synod Biskupów poświęcony roli Słowa Bożego w życiu Kościoła – Słowo Boże w życiu i misji Kościoła. Pod koniec czerwca, dokładnie w święto Apostołów Piotra i Pawła, rozpoczyna się w Kościele ogłoszony przez Papieża Rok św. Pawła, wielkiego głosiciela Słowa, z okazji 2000. rocznicy jego narodzin. W końcu, w Kościele polskim, począwszy od tego roku zaczyna się wdrażać Niedzielę Biblijną, która obchodzona ma być w III niedzielę Wielkanocy, przypadającą w tym roku na dzień 6 kwietnia. Ktoś postronny mógłby zapytać, skąd taki nagły wzrost zainteresowania Słowem Bożym? Ale znając historię Kościoła należałoby chyba raczej powiedzieć: „Wreszcie Kościół odkrył na nowo życiodajną moc Słowa Bożego!”.


Nieznajomość Pisma nieznajomością Chrystusa

Te słowa świętego Hieronima przytoczył ponad 40 lat temu Sobór Watykański II w konstytucji soborowej Dei Verbum i zaraz też dodał: “Jest ( ... ) rzeczą konieczną, aby wszyscy ( ... ) [duchowni i świeccy] pozostawali w zażyłości z Pismem świętym przez pilne czytanie duchowe oraz staranne studium” (DV 25). W ostatnich słowach prologu do czwartej ewangelii, tak umiłowanym przez św. Ojca Arnolda, czytamy, że Boga nikt nigdy nie widział. Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, On uczynił Go znanym (J 1,18). Boga poznajemy w Chrystusie, Chrystusa natomiast poznajemy poprzez Pismo Święte. Boży plan zbawienia prowadzący do objawienia Boga w Jezusie, objawia się nam na kartach Starego Testamentu, realizację natomiast tego planu w Jezusie i w Kościele poznajemy poprzez pisma Nowego Testamentu. Stąd też rację ma święty Hieronim mówiąc, że nieznajomość Pisma jest nieznajomością Chrystusa, nieznajomością Boga.


Z półki „pod rękę”

Relacja człowieka z Bogiem nie ogranicza się do samego poznania, lecz polega na ciągłej z Nim łączności. Boga nie można się „nauczyć”, lecz trzeba wejść z Nim w relację, być z Nim w łączności, doświadczać Go ciągle na nowo, coraz to głębiej. Pismo Święte, które nam tę łączność z Bogiem umożliwia i ułatwia nie jest więc „książką do przeczytania”, którą się następnie odkłada na półkę i mówi się o niej: „znam, przeczytałem”. Jest raczej „księgą pierwszego kontaktu” jak lekarz, do którego zwracamy się w każdej potrzebie, jak telefon komórkowy, po który sięgamy, by połączyć się z przyjacielem, z rodziną, z lekarzem… Miejsce więc Biblii nie jest na półce, lecz w kieszeni, w torebce, na biurku, na stoliku nocnym… „pod ręką”. Uświadamia nam to na swój sposób dokument roboczy na zbliżający się Synod Biskupów: Słowo nie jest w Kościele martwym depozytem, lecz stając się “podstawową regułą jego wiary” i potencjałem życia, “rozwija się pod opieką Ducha Świętego”, “wzrasta” dzięki “kontemplacji i dociekaniu wierzących”, osobistemu doświadczeniu życia duchowego i głoszeniu przez biskupów (13). I w innym miejscu: Wspólnota chrześcijańska kształtuje się zatem każdego dnia, pozwalając się prowadzić Słowu Bożemu, dzięki działaniu Ducha Świętego, i przyjmując dar oświecenia, nawrócenia i pocieszenia, który Duch przekazuje poprzez Słowo (20).


Przez Biblię do Słowa

Warto zwrócić uwagę, że cytowany dokument mówi nie tyle o „czytaniu Biblii” lecz o „życiu w świetle Słowa”. Jest to na tyle ważne, że warto przytoczyć dłuższy fragment dokumentu, który nam tę kwestię pogłębia: Słowo Boże nie jest zamknięte w Piśmie. Choć bowiem Objawienie zakończyło się wraz ze śmiercią ostatniego apostoła, Słowo objawione nadal jest głoszone i słuchane w dziejach Kościoła, który stara się je głosić światu, aby odpowiedzieć na jego oczekiwania. W ten sposób Słowo kontynuuje swe dzieło w żywym przepowiadaniu i w wielu innych formach ewangelizacyjnej posługi (10 f). W jednym z dokumentów Zgromadzenia Słowa Bożego o roli Słowa Bożego w naszym życiu czytamy natomiast, że aby odkryć Boży Plan dzisiaj, pośród nas, i odpowiedzieć nań w sposób odpowiedni i adekwatny, musimy odczytywać Pismo Święte w tym konkretnym kontekście, w jakim się znajdujemy. Znaczy to, że trzeba słuchać Boga i wsłuchiwać się w Niego, jak przemawia przez Pismo Święte, przez Kościół i przez sytuację ludzką hic et nunc, tu i teraz.


W świetle Słowa

Dochodzimy w ten sposób do jednego z zasadniczych filarów duchowości chrześcijańskiej – życie w świetle Słowa. Nasze spotkanie z Bogiem dokonuje się w rzeczywistości życia codziennego. By móc Bożą obecność rozpoznać, by usłyszeć Jego głos, sięgamy do Pisma Świętego, które rzuca światło na naszą mroczną czasami rzeczywistość, które przypomina nam brzmienie Bożego głosu. Słowo i życie, życie i Słowo, to dynamika relacji człowieka z Bogiem, relacji, która dokonuje się i urzeczywistnia we wspólnocie Kościoła.

W kontekście tej rosnącej wrażliwości na rolę Słowa Bożego w naszym życiu i w życiu Kościoła, zapytajmy się dzisiaj – czy możemy szczerze powiedzieć Bogu razem z psalmistą Twoje Słowo jest pochodnią dla mojej wędrówki, światłem dla mojej ścieżki (Ps 119,105)?




01 marca 2008

Między wiarą a niewiarą

Jeśli umarliśmy z Chrystusem, wierzymy, że i z Nim będziemy żyć, wiedząc, że Chrystus wskrzeszony z martwych już nie umiera i śmierć nad Nim nie panuje. (Rz 6,8-9)




Dwa lata temu opublikowano wyniki badań przeprowadzonych w Polsce na przestrzeni ostatnich 10 lat nad religijnością polskich katolików. Pośród różnych pytań dotyczących wiary, praktyk religijnych, postaw i moralności, zadano także pytanie o wiarę w Zmartwychwstanie – w Zmartwychwstanie Jezusa i nasze zmartwychwstanie. Otóż okazuje się, że o ile w zmartwychwstanie Jezusa wierzy około 90% badanych katolików, to wiarę w swoje własne zmartwychwstanie deklaruje już zaledwie 66 procent z nich. Skąd się bierze taka różnica?


Dobra i zła nowina

Ewangelista Mateusz przedstawia w swojej ewangelii dwie różne postawy wobec ewidentnego faktu zmartwychwstania Jezusa (Mt 28,1-15).

Według tej ewangelii, pierwszymi osobami, które odkrywają prawdę o zmartwychwstaniu Jezusa są kobiety, które rankiem przyszły do grobu. Okazuje się, że Chrystus, który wcześniej, rodząc się w ubogiej stajni, z biednych pasterzy uczynił świadków tego wydarzenia, podobnie też i teraz czyni świadkami swego zmartwychwstania kobiety ­– osoby równie mało znaczące i mało wiarygodne co pasterze. To właśnie do tych pogrążonych w lęku kobiet anioł mówi: „Nie bójcie się!” (Mt 28,5) i ogłasza im, że Jezus „Zmartwychwstał, jak zapowiedział”. Jako potwierdzenie swych słów pokazuje im pusty grób (Mt 28,6) i posyła je z poleceniem: Powiedzcie Jego uczniom: Powstał z martwych i podąża przed wami do Galilei” (Mt 28,7). Podczas tej drogi spotykają Jezusa zmartwychwstałego, którego natychmiast rozpoznają i adorują z największą czcią i radością. Jezus ze swej strony potwierdza im słowa anioła i nakazuje oznajmić to swym uczniom, których nazywa teraz swymi braćmi.

Inni świadkowie tego samego wydarzenia – strażnicy postawieni przez arcykapłanów i faryzeuszy do pilnowania grobu – w odróżnieniu od kobiet, na widok anioła „zadrżeli z przerażenia i zamarli” (Mt 28,4), stając się niemymi i biernymi świadkami całej tej sceny objawienia prawdy o powstaniu z martwych Jezusa. Oni, chociaż nie otrzymali żadnego polecenia, idą także oznajmić to co się wydarzyło, ale tylko swoim mocodawcom. Można jednak powiedzieć, że oni otrzymali swoje polecenie wcześniej, od swoich przełożonych, i to właśnie zamknęło ich na słowa i polecenia anioła. Dlatego też ich nowina nie jest dobrą nowiną – bo taka pochodzi tylko od posłańca Bożego – lecz złą nowiną. Ta zła nowina niesiona przez strażników grobu zostanie spotęgowana przez ich mocodawców – arcykapłanów i starszych, którzy „wzmacniają ją” i rozpowszechniają nie mocą prawdy, lecz siłą, kłamstwa, pieniędzy i przekupstwa (Mt 28,11-15).


Szukanie Boga i szukanie siebie

Porównując postawę i zachowanie kobiet wobec prawdy o zmartwychwstaniu Jezusa z postawą strażników i ich mocodawców – arcykapłanów, faryzeuszy i starszych ludu ­– możemy powiedzieć, że kobiety idąc do grobu szły za głosem serca, kierowały się miłością do Boga i dlatego tego Boga w Jezusie zmartwychwstałym spotkały.

Natomiast przełożeni ludu i ludzie im podlegli kierowali się swoim interesem, sami dla siebie stali się bogami i dlatego też nie byli w stanie zauważyć Boga objawiającego się i wychodzącego im na spotkanie w Zmartwychwstałym Jezusie.

Spotkanie z Jezusem Zmartwychwstałym napełniło kobiety radością i zaangażowało je w głoszenie tej dobrej nowiny uczniom Jezusa i wszystkim, którzy byli jej spragnieni.

Natomiast dla strażników i ich przełożonych, Zmartwychwstanie jest złą nowiną bo krzyżuje ich plany. Dlatego też, mimo że są świadkami zmartwychwstania, nie ma ono wpływu na ich życie, co więcej, starają się mu za wszelka cenę zaprzeczyć, ukryć je, bo jest dla nich niewygodne.


Wiara, która angażuje

Warto zapytać się o naszą wiarę w Zmartwychwstanie – czy przyjmujemy je jedynie jako wydarzenie historyczne, jako ponowne przywrócenie Jezusa do życia, czy jako wydarzenie zbawcze, jako zwycięstwo Boga nad śmiercią i nad złem? Rzesze chrześcijan, którzy wierząc w Zmartwychwstanie Chrystusa, w zwycięstwo Boga nad śmiercią i nad złem, zaangażowali swe życie w sytuacjach „beznadziejnych”, nie zważając na niebezpieczeństwo i na przeciwności, są dla nas wyzwaniem, są dla nas pytaniem: czy rzeczywiście wierzę?



01 lutego 2008

Między postem a odnową

Czy nie w takim raczej poście mam upodobanie – tak oto mówi Pan, Jahwe:

Rozplątać więzy niegodziwości, rozerwać pęta ucisku, wyzwolić uciemiężonych i wszelkie jarzmo pokruszyć?!

Czyż nie to, by z głodnym podzielić się chlebem, w dom przyjąć biedaków, tułaczy, a widząc nagiego – dać mu przyodziewek, nie kryć się przed nikim, kto jest ciałem twoim? (Iz 58,6-7)




Być może tytuł tej refleksji może zabrzmieć dla kogoś prowokacyjnie, ale na pewno dotykamy tu kluczowej kwestia, którą może powinniśmy sobie wyjaśnić zanim podejmiemy na nowo praktyki postne podczas tegorocznego przygotowania do Świąt Wielkanocnych. Czym jest post ?– Jest celem samym w sobie, czy też środkiem, czy narzędziem pomagającym w osiągnięciu innych celów, o wiele głębszych i poważniejszych? Spójrzmy na ten problem w świetle tekstów biblijnych…


Nienawidzę waszych świąt

Pośród tekstów pozostawionych przez proroków Izraela, znajdujemy wiele takich, które bardzo krytycznie odnoszą się do praktyk religijnych które miały miejsce w Izraelu. Przytoczony na wstępie tekst proroka Izajasza jest zaledwie niewielkim, i dość łagodnym w swojej wymowie przykładem tego typu nauczania proroków. Już na samym początku księgi Izajasza znajdujemy tekst bardzo krytycznie odnoszący się do wszelkiego rodzaju ofiar i praktyk religijnych, które odbywały się świątyni jerozolimskiej: Przestańcie składania czczych ofiar! Obrzydłe Mi jest wznoszenie dymu; święta nowiu, szabaty, zwoływanie świętych zebrań... Nie mogę ścierpieć świąt i uroczystości. Nienawidzę całą duszą waszych świąt nowiu i obchodów; stały Mi się ciężarem; sprzykrzyło Mi się je znosić! Gdy wyciągniecie ręce, odwrócę od was me oczy. Choćbyście nawet mnożyli modlitwy, Ja nie wysłucham. Ręce wasze pełne są krwi. (Iz 1,13-15)

Głównym obiektem ataków proroka Izajasza, jak i współczesnych mu proroków Micheasza i Amosa, jest religijność, która jest celem samym w sobie, i jest praktykowana w oderwaniu od życia czy wręcz w jawnej z nim sprzeczności.

W VIII wieku przed Chrystusem, bo w tym czasie żyli wspomniani prorocy, tak królestwo południowe jak i północne Izraela przeżywały okres rozkwitu i dobrobytu. Ale niestety, wraz z poprawą poziomu życia w Izraelu nastąpiło też pogorszenie obyczajów i znaczne odstępstwo od prawa Bożego wyrażonego w przymierzu z Bogiem. W życiu codziennym, w codziennych relacjach pomiędzy izraelitami dochodziło do wielu wypaczeń, nadużyć i niesprawiedliwości. Tragiczny obraz tej sytuacji znajdujemy w orędziu, które kieruje prorok Amos do ludzi sobie współczesnych: Słuchajcie tego wy, którzy gnębicie ubogiego i bezrolnego pozostawiacie bez pracy, którzy mówicie: «Kiedyż minie nów księżyca, byśmy mogli sprzedawać zboże? Kiedyż szabat, byśmy mogli otworzyć spichlerz? A będziemy zmniejszać efę, powiększać sykl i wagę podstępnie fałszować. Będziemy kupować biednego za srebro, a ubogiego za parę sandałów i plewy pszeniczne będziemy sprzedawać». (Am 8,4-6)

Największe jednak oburzenie proroków budzi fakt, że ten skandaliczny styl życia i niesprawiedliwości szerzące się w Izraelu nie przeszkadzają izraelitom w realizowaniu praktyk religijnych. Nadal składane są ofiary w świątyni, sprawowane są z wielką pompą różnego rodzaju święta i uroczystości religijne. Co gorsza, praktyki religijne służą do uspokajania sumienia tych, którzy je realizują, co trafnie ujmuje działający nieco później prorok Jeremiasz: Kraść, zabijać, cudzołożyć, przysięgać fałszywie, palić kadzidło Baalowi, chodzić za obcymi bogami, których nie znacie... A potem przychodzicie i stajecie przede Mną w tym domu, nad którym wzywano mojego imienia, i mówicie: "Oto jesteśmy bezpieczni", by móc nadal popełniać te wszystkie występki. (Jr 7,9-10).


Czego żąda Pan od ciebie

Taka fałszywa i obłudna religijność, bez wpływu na styl życia, nie może podobać się Panu, ani prorokom, którzy przemawiają w jego imieniu. Z tekstów zawartych w księgach proroków Starego Testamentu jasno wynika, że w życiu religijnym nie tyle chodzi o mnożeni praktyk religijnych – a już na pewno nie można ich używać do samousprawiedliwienia się czy zagłuszania swego sumienia – co o praktykowaniu określonych cnót i wartości wyrażonych w prawie Bożym. Sprawiedliwość społeczna jest najlepszym kultem, który człowiek może ofiarować Bogu: Powiedziano ci, człowiecze, co jest dobre. I czegoż żąda Pan od ciebie, jeśli nie pełnienia sprawiedliwości, umiłowania życzliwości i pokornego obcowania z Bogiem twoim?» (Mi 6,8)


Prawdziwa odnowa

Przeglądając historie opisane w księgach biblijnych odkrywamy, że post nigdy nie był celem samym w sobie (2 Sm 12,15-23; Jon 3; Jl 2,15-17). Zawsze raczej był zewnętrznym wyrazem skruchy, nawrócenia i odmiany życia, bez których sam post byłby niczym innym jak tylko kolejną, wyzutą z treści, obłudną praktyką religijną służącą samozadowoleniu i uspokojeniu własnego sumienia.

Zgłębiając uważnie tekst proroka Izajasza cytowany na wstępie, odkrywamy dwie zasadnicze treści, które nadają sens praktykom postnym:

- odwrócenie się od zła i zmiana niesprawiedliwych struktur społecznych

- miłosierdzie okazane tym, którzy najbardziej go potrzebują

Tylko wtedy możemy mówić o prawdziwej odnowie i nawróceniu. Tylko wtedy nasze praktyki pokutne będą wyrazem konkretnych treści. W tym duchu nawrócenia i odnowy Posypmy głowy popiołem…




01 stycznia 2008

Nieustannie się módlcie

Uważajcie, aby nikt nie odpłacał złem za zło, ale sobie nawzajem i wszystkim zawsze starajcie się wyświadczać dobro. Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie, za wszystko dziękujcie. Taka jest bowiem wola Boga w Jezusie Chrystusie wobec was. (1 Tes 5,15-18)



Pierwszy list św. Pawła do Tesaloniczan jest tekstem, który rozważamy podczas tegorocznego Tygodnia modlitw o jedność chrześcijan. W naszym dążeniu do jedności szukamy inspiracji w liście, który jest powszechnie uważany za najstarszy tekst Nowego Testamentu. Możemy więc mówić o swego rodzaju „powrocie do korzeni”.


Pamiętamy o waszym dziele wiary

Wspólnota chrześcijańska w Tesalonikach powstała w okolicznościach dość specyficznych. Na przełomie roku 49 i 50 Paweł z Sylwanem i Tymoteuszem głosili Dobrą Nowinę o Chrystusie w Filippi (Dz 16,11-15). Szybko doznali tam jednak prześladowania i w zostali wtrąceni do więzienia (Dz 16,16-34). Po uwolnieniu musieli opuścić miasto i dotarli do Tesalonik (Dz 16,35-17,1). Według tego, co czytamy w liście do Tesaloniczan, pobyt Pawła, Tymoteusza i Sylwana w tym mieście był bardzo owocny, choć jednakowo krótki - wiosną 50 roku Paweł i jego ludzie opuszczają Tesaloniki (1 Tes 2,1-17). Kilka miesięcy pobytu w tym mieście starczyło jednak by powstała tam prężna wspólnota chrześcijańska, która była dumą Pawła i wzorem dla innych wspólnot przez niego założonych (1 Tes 1,6-9). Paweł wiązał z nią wielkie nadzieje z racji tego, że, mimo problemów i prześladowań, z takim entuzjazmem i zaangażowaniem odpowiedziała ona na jego nauczanie i tak ochoczo porzuciła zwyczaje pogańskie i przejęła styl życia według Ewangelii. Niemniej jednak, konieczność przedwczesnego opuszczenia Tesalonik, ze względu na prześladowanie, i zbyt krótki czas spędzony z tą wspólnotą budził w Pawle niepokój o dalsze jej losy. Dlatego też, kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja, Paweł posłał z Aten do Tesalonik Tymoteusza, by ten odwiedził wspólnotę i umocnił ją w wierze (1 Tes 2,17-3,3).

Powracając z Tesalonik do Koryntu, gdzie przebywał Paweł (Dz 18,1-5), Tymoteusz przynosi pocieszające wieści o wierze i zaangażowaniu wspólnoty, która żyje duchem Ewangelii, choć też nie jest wolna od problemów, które burzą jej harmonię i nie pozwalają jej wzrastać w wierze i wzajemnej miłości.


Zachowujcie pokój

W odpowiedzi na wieści przyniesione przez Tymoteusza z Tesalonik, i nie mogąc osobiście odwiedzić i umocnić tę wspólnotę, Paweł posyła do niej list, z zaleceniem odczytania go wobec wszystkich jej członków (1 Tes 5,27). W liście tym zawiera słowa otuchy oraz wskazówki, które mają im pomóc w przezwyciężeniu pojawiających się i narastających problemów i podziałów.

Wobec prześladowania pochodzącego z zewnątrz, od którego nie można uciec i na które nie można nic zaradzić, Paweł przekazuje im słowa otuchy i umocnienia (1 Tes 2,14). Większą uwagę przywiązuje natomiast Apostoł do problemów istniejących wewnątrz wspólnoty: do ulegania kulturze otoczenia oraz postaw i zachowań niegodnych z wartościami Ewangelii (1 Tes 4,1-8), do napięć pomiędzy członkami wspólnoty i tymi, którzy byli za nią odpowiedzialni (1 Tes 2,3-7; 5,12-13) czy wreszcie utraty nadziei i wiary w moc Zmartwychwstania (1 Tes 4,13-18).

Podstawową wartością, którą Paweł pragnie zaszczepić we wspólnocie chrześcijan z Tesalonik, jest dążenie do jedności - jedności z Panem i jedności we wspólnocie. W tym wezwaniu do jedności zamykają się właściwie wszystkie rekomendacje jakie przekazuje Paweł tej wspólnocie (1 Tes 5,12-22). Wszystkie one sprowadzają się jednak do tej jednej zasadniczej: Zachowujcie pokój między sobą (1 Tes 5,13b). Drogą do tego pokoju jest wzajemne czynienie sobie dobra i okazywanie go wobec ludzi spoza wspólnoty: sobie nawzajem i wszystkim zawsze starajcie się wyświadczać dobro (1 Tes 5,15). W tych słowach Pawła rozbrzmiewają słowa samego Jezusa przytoczone w ewangelii Łukasza (Łk 6,27-36): Jeśli kochacie tych, którzy was kochają, co za łaska? Przecież i grzesznicy kochają tych, którzy ich miłują. (…) Bądźcie miłosierni, jak miłosierny jest wasz Ojciec.


Starajcie się wyświadczać dobro

Modlitwa o jedność jest wyrazem wiary, że ta jedność jest możliwa i że jedynie w Bogu i w Jego Duchu możemy ją w pełni osiągnąć. Jednak słowa Pawła zawarte w liście do Tesaloniczan uświadamiają nam, że wzajemne czynienie sobie dobra i okazywanie dobroci wobec tych, którzy nie należą do naszej wspólnoty, jest niezbędnym warunkiem do tego, ba nasza modlitwa o jedność była szczera i owocna. Może warto przeczytać uważnie raz jeszcze ten 1. list Pawła do Tesaloniczan i zapytać się szczerze, na ile jest on aktualny dzisiaj wśród nas, na ile są obecne w naszym życiu te wartości, które Paweł stara się zaszczepić w tej umiłowanej przez siebie wspólnocie.