01 lutego 2009

Niezwykła codzienność

Ulotne, jakże ulotne – mówi Kohelet – ulotne, jakże ulotne, wszystko jest takie ulotne” (Koh 1,2).



Wprawdzie okres Bożego Narodzenia skończył się oficjalnie świętem Chrztu Pańskiego 11 stycznia, ale w naszym kraju tradycyjnie już, może w nostalgii za starym kalendarzem liturgicznym, a może z potrzeby cieszenia się dłużej klimatem bożonarodzeniowym, okres ten przedłużany jest do 02 lutego, kiedy to obchodzimy święto Ofiarowania Pańskiego. Ale już pod koniec tego miesiąca zaczyna się kolejny okres liturgiczny – Wielki Post. Jest więc miesiąc luty swego rodzaju „okresem przejściowym” pomiędzy Bożym Narodzeniem a Wielkim Postem; takim „czasem nijakim”. W kalendarzu liturgicznym czas ten określany jest jako „okres zwykły”.

Jest bardzo możliwe, że niejeden chrześcijanin może się poczuć w lutym trochę nieswojo, no bo co tu robić? – ani to miesiąc maryjny, ani różańcowy, ani pokutny, ani misyjny – taki „zwyczajny”…


Carpe diem

Uświadamia nam to chyba jak bardzo odwykliśmy od zwyczajności, albo jak skutecznie nas od niej odzwyczajono. Media prześcigają się w serwowaniu nam coraz to nowych „sensacyjnych wiadomości” i „serwisów nadzwyczajnych”; politycy licytują się na „nadzwyczajne środki”, pilne reformy i „komisje specjalne”; firmy i markety oferują nam coraz to nowe „wyjątkowe okazje” – wszystko ostatnimi czasy jest „nadzwyczajne”, „specjalne”, „wyjątkowe”… Natomiast to, co zwyczajne i powszednie oceniane jest w konsekwencji jako mniej wartościowe, jako produkt niższej kategorii, by nie powiedzieć… „wybrakowany”.

To co zwyczajne, powszednie, już nam nie wystarcza – tęsknimy za rzeczami wielkimi, nadzwyczajnymi, niecodziennymi. Także w naszym życiu religijnym, w naszej relacji z Bogiem zaczyna władać nami coraz bardziej to dążenie do nadzwyczajności: pogoń za nowinkami, „cudownymi zjawiskami”, nadzwyczajnymi znakami; religijność, która ożywa w okresie głównych świąt i ewentualnie jeszcze przy okazji odpustu parafialnego; niedocenianie własnej religijności i zazdrosne spoglądanie na wielkich świętych, misjonarzy, zakonników i zakonnice – mówiąc krótko: ucieczka od codzienności ku wyjątkowości.

Ale czy o to właśnie chodzi, o ten niezaspokojony głód wielkości, nadzwyczajności, o to ciągłe wpatrywanie się w przyszłość?... Podczas gdy teraźniejszość nam umyka, ucieka nam jak piasek pomiędzy palcami.

Dużym powodzeniem swego czasu cieszył się film „Stowarzyszenie martwych poetów”, który przedstawiał historię pewnego nauczyciela literatury w jednej z prywatnych szkół, do której uczęszczali chłopcy wywodzący się z zamożnych rodzin. Każdy z tych uczniów, idąc za przykładem (a czasem pod presją) swoich rodziców, dążył do zrobienia życiowej kariery, utożsamianej ze zdobyciem pozycji znanego lekarza czy wpływowego człowieka biznesu. Temu celowi podporządkowane było całe ich życie. Natomiast dziwaczny nauczyciel literatury powtarzał im wciąż dwa greckie słowa, które stały się swego rodzaju magicznym zaklęciem: carpe diem! – chwytaj dzień, żyj chwilą obecną, nie goń za ciągle uciekającą przyszłością, ale żyj czasem teraźniejszym.


Z Bogiem na co dzień

W święto Chrystusa Króla, na zakończenie roku liturgicznego, czyta się fragment Ewangelii według świętego Mateusza, w którym Pan Jezus opowiada swym uczniom przypowieść o sądzie ostatecznym. Przypowieść ta miała na celu nie tyle obudzenie w uczniach lęku przed sądem Bożym, co wskazanie im tego, co w życiu najważniejsze: „byłem głodny i nie daliście mi jeść, byłem spragniony i nie daliście mi pić, byłem tułaczem i nie przyjęliście mnie, byłem nagi i nie ubraliście mnie, byłem chory i w więzieniu i nie odwiedziliście mnie” (Mt 25,42-43). Przesłanie tej przypowieści współczesny poeta wyraził słowami: śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą, co po mistrzowsku wyraził, wiele wcześniej już, cytowany na wstępie (według najnowszego przekładu ekumenicznego), biblijny mędrzec Kohelet: ulotne, wszystko jest takie ulotne”. Czas jest ulotny i szybko przemija, stąd też każda chwila ma swoją wartość, każda chwila jest wyjątkowa, niepowtarzalna, nadzwyczajna; nawet ta z pozoru najbardziej zwyczajna.

Być może Maryja z Nazaretu snuła marzenia o tym co mogłaby osiągnąć gdyby, nie była zwykłą wiejską dziewczyną, gdyby żyła w Jerozolimie a nie w Nazarecie, ale oto właśnie spotkała Bożego posłańca, odkryła sens swego życia, właśnie w tym skromnym zaciszu swego domu w Nazarecie. Być może kobieta samarytańska nie raz uciekała marzeniami poza granice swej wioski, ale oto spotkała Mesjasza, ona, zwykła wiejska kobieta, przy codziennym, najzwyczajniejszym w świecie nabieraniu wody ze studni (J 4,1-42).

Każda chwila, nawet ta najbardziej zwyczajna, jest nadzwyczajna, bo taką ją czyni Bóg, który wychodzi nam na spotkanie w naszej codzienności. Tylko czy ja potrafię Go dostrzec? Czy nie oślepia mnie uporczywe wypatrywanie rzeczy nadzwyczajnych?...