01 kwietnia 2010

Znaki czasu


Po swoim zmartwychwstaniu, wczesnym rankiem pierwszego dnia tygodnia, Jezus ukazał się najpierw Marii Magdalenie, z której przedtem wyrzucił siedem demonów. Następnie ona poszła I oznajmiła to tym, którzy z Nim byli, pogrążonym w smutku I płaczu. Oni jednak słysząc, że żyje I że Go widziała, nie chcieli jej uwierzyć(Mk 16,9-11).

Od czasów Soboru Watykańskiego II rozwija się w Kościele przekonanie o konieczności odczytywania „znaków czasu”. Określenie to – „znaki czasu” – nawiązujące bezpośrednio do słów skierowanych przez Jezusa do tych, którzy Go słuchali – „Gdy zapada wieczór, mówicie: Niebo się czerwieni, będzie piękna pogoda. Rano zaś: Dziś będzie brzydka pogoda, bo niebo się czerwieni i jest zachmurzone. Wygląd nieba umiecie rozpoznawać a znaków czasu nie potraficie?” (Mt 16,3) – użyte zostało przez Papieża Jan XXIII w Konstytucji apostolskiej zwołującej Sobór Watykański II i znalazło się w dokumentach soborowych jako zachęta do odczytywania historii i odkrywania w niej Bożego objawienia, znaków Bożej obecności. Papież Jan XXIII i ojcowie soborowi przypominają nam, że historia jest „miejscem teologicznym”, czyli miejscem, w którym Bóg się objawia, przemawia do nas i daje nam się poznać.

Niedostrzegana ewangelia
Wspólnoty chrześcijańskie w Ameryce Łacińskiej dokonując analizy swojej rzeczywistości, poszukując w niej „znaków czasu”, odkryły biednych i zmarginalizowanych jako miejsce teologiczne, miejsce objawienia się Boga. W dokumencie opracowanym przez biskupów Ameryki Łacińskiej, którzy spotkali się w 1979 roku w meksykańskiej miejscowości Puebla, czytamy: „Powszechna sytuacja ekstremalnej biedy, przybiera w życiu codziennym konkretne oblicza, w których powinniśmy rozpoznać rysy cierpiącego Chrystusa, naszego Pana, które nas kwestionują i są dla nas wyzwaniem” Jako konkretne oblicza cierpiącego Chrystusa wymienia się następnie oblicza indian, chłopów, robotników, ludzi wciśniętych na margines wielkich miast, bezrobotnych oraz młodzieży, dzieci i starców marginalizowanych jako „nieproduktywnych” (Puebla 20). „Biedni nas ewangelizują” – te słowa używane są powszechnie jako streszczenie dokumentu z Puebla, znajdując jednocześnie swój fundament w przesłaniu ksiąg biblijnych Starego i Nowego Testamentu.
Spośród wielu odniesień biblijnych do których moglibyśmy nawiązać, zatrzymajmy się może na mało znanej, ale jakże wymownej historii, która znajdujemy w Drugiej Księdze Królewskiej, w tak zwanym „cyklu proroka Elizeusza”. Pośród wielu historii z życia tego następcy proroka Eliasza znajdujemy tę, która przedstawia oblężenie Samarii przez niejakiego Ben-Hadada, króla Aramu (2 Krl 6,24-7,20). Jako że realia historyczne tego wydarzenia są trudne do sprecyzowania – nie wiemy za czasów którego króla Samarii miało to miejsce a imię Ben-Hadad nosiło wielu monarchów Damaszku – historie tę odczytać możemy jako swego rodzaju przypowieść zawierającą pouczające przesłanie.
Realia tego oblężenia przedstawione są w sposób bardzo dramatyczny. Po otoczeniu Samarii przez wojska nieprzyjacielskie, w mieście tym nastał głód tak wielki, że dochodziło do przypadków kanibalizmu. Dowodem na to jest historia kobiety, która szuka sprawiedliwości u króla czując się oszukana przez inną kobietę, z która zjadła z nią zwłoki jej dziecka a potem nie chciał oddać do zjedzenia swego dziecka. W tej sytuacji gdy wydaje się, ze nie ma znikąd ratunku i wszyscy skazani są na niechybną śmierć, prorok Elizeusz wygłosił orędzie nadziei, które odebrane zostało z pogarda jako tragiczny żart. Nikt bowiem poza Elizeuszem – od króla po najbiedniejszego żebraka – nie żywił żadnej nadziei na przeżycie. Niespodziewany finał nadszedł gdy czterech trędowatych, czyli ludzi zepchniętych na margines z powodu swej zakaźnej choroby, którzy nikogo nie obchodzili i z którymi nikt się nie liczył, podjęło dramatyczną decyzję: Po cóż tutaj siedzimy, aż pomrzemy? Jeżeli powiemy: Chodźmy do miasta - a w mieście panuje głód - to tam umrzemy. Jeżeli zaś zostaniemy tutaj, również umrzemy. A teraz - nuże - zbiegnijmy do obozu aramejskiego. Jeżeli nas pozostawią przy życiu, to będziemy żyli. Jeżeli zaś nas zabiją, to umrzemy” (2 Krl 7,3-4). Schodząc do obozu najeźdźców nikogo tam nie spotkali, gdyż Aramejczycy uciekli nocą w popłochu wypłoszeni przez Boga, który stanął w obronie oblężonych. Znalazłszy żywność i bogactwa porzucone przez uciekające wrogie wojsko trędowaci mężczyźni ostatecznie podjęli zaskakującą decyzję: „Nie postępujemy właściwie. Dzień dzisiejszy jest dniem radosnej nowiny, a my milczymy. Jeżeli będziemy zwlekali aż do brzasku porannego, to spotka nas kara. Nuże, chodźmy teraz i zanieśmy wieść do pałacu królewskiego” (2 Krl 7,9). W pałacu jednak i w mieście nikt jednak w tę ich „dobrą nowinę” nie chciał uwierzyć. Dopiero posłańcy wyprawieni przez króla dla zbadania sytuacji potwierdzają prawdziwość niewiarygodnych słów trędowatych.

Biedni nas ewangelizują
Przesłanie tej historii jest proste i jasne: ci, którzy nie mają nic do stracenia – skazani na śmierć za życia trędowaci – nie poddają się fatalizmowi i znajdują ocalenie. Oni też, niespodziewanie zdobywają się na ludzki gest i niosą ratunek tym, którzy ich wyrzucili z miasta, zepchnęli na margines skazując na śmierć. Odrzuceni niosą dobra nowinę tym, którzy ich odrzucili, staja się narzędziem w Bożym ręku.
Niewątpliwie historia ta zawiera żywe przesłanie także i dla nas. Zachęca nas na nowo do otwarcia oczu na znaki czasu, do szukania dobrej nowiny tam, gdzie najmniej się jej spodziewamy i pośród tych, których najmniej doceniamy, którymi być może nawet pogardzamy. Warto pamiętać przestrogę Jezusa: „Zapewniam was, że celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do Królestwa Boga” (Mt 21,31).