01 lutego 2011

Patrzeć, słuchać, poznawać...

Czy nie to właśnie miałem na myśli, będąc jeszcze w moim kraju? Dlatego postanowiłem uciec do Tarszisz, bo wiem, żeś Ty jest Bóg łagodny i miłosierny, cierpliwy i pełen łaskawości, litujący się nad niedolą (Jon 4,2).


Znowu w tym roku mamy „długi karnawał”. Jeśli nawet tradycyjnie przedłużymy czas Bożego Narodzenia aż do święta Matki Bożej Gromnicznej, czyli Ofiarowania Pańskiego, to i tak do Środy Popielcowej, która w tym roku przypada dopiero 9 marca, pozostaje nam ponad miesiąc. Pięć tygodni lub całe dwa miesiące – jeśli liczyć od niedzieli Chrztu Pańskiego – okresu zwykłego, zwyczajnej codzienności. Codzienności, w której trudniej jest zachować świeżość i entuzjazm, w której trzeba uważać, by nie popaść w rutynę i monotonię. Wbrew jednak dość powszechnemu przekonaniu, że ta zwykła codzienność jest czasem pustym i bezwartościowym, jest ona tym najgłębszym, podstawowym wymiarem naszego życia, w którym dotykamy istoty i sensu naszej egzystencji, w której także się urzeczywistnia i weryfikuje nasza relacja z Bogiem. Wybitny teolog katolicki, niemiecki jezuita Karl Rahner, w swoim rozważaniu o modlitwie w codzienności napisał: „Nie możemy umknąć codzienności, gdyż zabieramy ją ze sobą, gdziekolwiek byśmy szli, jest bowiem nami – naszym codziennym sercem, gnuśnym duchem, małą miłością, która czyni lichym i zwykłym nawet to, co jest wielkie. I dlatego nasza droga prowadzić musi poprzez samą codzienność, poprzez jej obowiązki i niedole”. To w codzienności właśnie dokonuje się, pogłębia i weryfikuje nasza relacja z Bogiem, nasze kroczenie z Jezusem.

Uczniowie niepojętni
Od poniedziałku po Chrzcie Pańskim, kiedy to rozpoczął się ten nasz okres zwykły, dzień po dniu, z wyłączeniem niedziel, czytamy w liturgii mszalnej Ewangelię według świętego Marka. Towarzyszyć nam ona będzie aż do Środy Popielcowej.
Jednym z głównych wątków, które ewangelista Marek uwydatnił w swoim dziele, jest temat kroczenia za Chrystusem – bycia Jego uczniem. Pierwszą sceną, którą umieszcza Marek na początku swego dzieła, zaraz po opisie Chrztu Jezusa, jest scena powołania pierwszych uczniów – od niej też rozpoczęliśmy naszą liturgiczną lekturę tej Ewangelii. W kluczowych fragmentach ewangelii Markowej jest zawsze wzmianka o uczniach Jezusa i jest to niestety zawsze wzmianka dla nich niekorzystna. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, iż według Marka, uczniowie Jezusa byli największą Jego porażką – niczego się od niego nie nauczyli. Począwszy od samego Piotra, który, mniej więcej w połowie ewangelii, słyszy ostre słowa Jezusa: „Idź za mną, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie!” (Mk 8,33), a skończywszy na całej grupie, o której się mówi na końcu Ewangelii, że nie byli w stanie uwierzyć w Zmartwychwstanie (por. Mk 16,8.11.13). Bardziej polegali oni na swoich odczuciach i doznaniach niż na słowach samego Chrystusa. Nie dziwi więc fakt, że Jezus, ukazując im się ponownie, „wypominał im brak wiary i upór, ponieważ nie wierzyli tym, którzy widzieli Go zmartwychwstałego” (Mk 16,14).

Prorok nieprzejednany
Mamy tez w Starym Testamencie księgę – prawdziwą perełkę! – opisującą zmagania Boga z człowiekiem, który, zamiast Boga poznawać, zamiast się od Niego uczyć, chciał Go... pouczać i poprawiać! Chodzi oczywiście o historię proroka Jonasza. Poznajemy tego proroka, czyli „męża Bożego”, w momencie, gdy otrzymuje od Boga polecenie, by udać się na północ, do wielkiego miasta Niniwy i wzywać jego mieszkańców do nawrócenia. Czytając dalej tę historię, dowiadujemy się, że Jonasz zamiast na północ, do Niniwy, udaje się na południe, do Tarszisz – najzwyczajniej w świece ucieka od swojej misji, udając się w zupełnie odwrotnym kierunku. Pod koniec tej historii, kiedy to Bóg sprawia, że Jonasz wypełnia ostatecznie swoją misję i sprawia, że niniwici się nawracają i zostają ocaleni – po drodze mamy emocjonujący opis burzy na morzu, Jonasza za burtą i cudowne ocalenie we wnętrzu ryby – Jonasz wyjawia motyw swojej ucieczki: on nie chciał, by niniwici zostali ocaleni, wręcz pragnął ich zagłady i dlatego nie chciał wypełnić swej misji: wiem, żeś Ty jest Bóg łagodny i miłosierny, cierpliwy i pełen łaskawości, litujący się nad niedolą”, „dlatego postanowiłem uciec do Tarszisz(Jon 4,2). – według Jonasza Bóg popełnił błąd ocalając grzesznych niniwitów, i nie waha się Mu o tym powiedzieć. Ostatecznie dochodzi do tego, że Bóg musi się zająć edukacją Jonasza. I ta edukacja odbywa się w... zwyczajnej codzienności życia pustynnego: wyrasta krzew, który daje cień i wytchnienie, usycha krzew podgryziony przez robaczka, i jest morał za całej tej historii: „Tobie żal krzewu, którego nie uprawiałeś i nie wyhodowałeś, który w nocy wyrósł i w nocy zginął. A czyż Ja nie powinienem mieć litości nad Niniwą, wielkim miastem, gdzie znajduje się więcej niż sto dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy nie odróżniają swej prawej ręki od lewej, a nadto mnóstwo zwierząt?” (Jon 4,10-11).

Nie wiemy czy Jonasz tę naukę pojął, czy dał się przekonać – historia jest otwarta, kończy się tym pytaniem... A może o to właśnie chodzi – na pewno o to chodzi – byśmy i my na to pytanie odpowiedzieli: czy przeżywamy świadomie naszą codzienność, czy potrafimy w niej słuchać Boga, czy potrafimy się od Niego uczyć, czy chcemy Go poznawać, by Go naśladować, zamiast... bezczelnie chcieć Go poprawiać.