01 grudnia 2014

„Z ziarnka gorczycznego...”


Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię (Mk 4,26).

Słowa jednej z pieśni ułożonych przez nieodżałowanej pamięci Ojca Folka, choc odnosza się do początków naszego Zgromadzenia Słowa Bożego, wspaniale oddają prawdę Bożego Narodzenia i jego konsekwencji: „Z ziarnka gorczycznego wyrosło drzewo potężne!”. Bóg zasiał malutkie ziarenko w łonie Maryi, które zakiełkowało w stajni Betlejemskiej; dzisiaj natomiast oglądamy i podziwiamy ogrom tego drzewa, którym jest Kościół Chrystusowy obecny na całym świecie. W przypowieści o ziarnie rzuconym na ziemię (Mk 4,26-29) ewangelista Marek, przez nadaną tej przypowieści strukturę, w znacznym stopniu ułatwia nam takie odczytanie jej przesłania:

Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby
ktoś nasienie wrzucił w ziemię.
Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy nasienie kiełkuje i rośnie,
sam nie wie jak.
Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarno w kłosie.
Gdy zaś plon dojrzeje, zaraz zapuszcza się sierp, bo pora już na żniwo.

Łatwo jest zauważyć, jak w poszczególnych częściach tej przypowieści przeplata się aktywność człowieka (lub brak tej aktywności) z aktywnością przyrody (nasienia i ziemi): zasiew – wzrost – brak działania (nieświadomość) – owocowanie – żniwo.
Przy zgłębianiu przesłania przypowieści o nasieniu rzuconym na ziemię należy mieć na uwadze jej bezpośredni związek z opowiedzianą wcześniej przez Jezusa tłumom i wyjaśnioną następnie uczniom przypowieścią o siewcy (Mk 4,1-20). W wyjaśnieniu tej wcześniejszej przypowieści Jezus utożsamił rzucanie ziarna z przepowiadaniem Dobrej Nowiny. Głównym tematem natomiast tej drugiej przypowieści, o ziarnie rzuconym na ziemię (Mk 4,26-29), zdaje się być relacja siewcy – głosiciela dobrej nowiny – z rzucanym ziarnem i procesem jego wzrostu aż do wydania owocu. Otóż zauważmy, że rola siewcy, w pierwszej części przypowieści, ogranicza się do rzucenia nasienia na ziemię. Po rzuceniu nasienia człowiek kontynuuje swoje życie – „Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy” – bez jakiejkolwiek ingerencji w to, co się dzieje z nasieniem. Wznowi człowiek swą aktywność dopiero gdy nadejdzie czas zbioru plonów. Proces życiowy ziarna/Dobrej Nowiny określony jest dwoma czasownikami: „kiełkuje i rośnie”. We wspomnianej już przypowieści o siewcy, szczególnie w jej wyjaśnieniu (Mk 4,14-20), podkreśla się aktywność i zaangażowanie siewcy. Tymczasem w tej drugiej przypowieści, aktywność przejawia nasienie/Dobra Nowina, rozwijając się samo z siebie, bez zaangażowania siewcy, który nie może przypisać sobie żadnej roli czy zasługi w procesie rozwoju i wzrostu nasienia.
W drugiej części przypowieści mówi się, że „ziemia sama z siebie wydaje plon”, bez żadnej ingerencji zewnętrznej. Kontynuując odczytywanie tej przypowieści według klucza ustanowionego przez samego Jezusa w przypowieści o siewcy – ziarno to Dobra Nowina a ziemia to słuchacz ­– zauważamy, że podkreśla się tutaj intymne i nie uwarunkowane niczym działanie Dobrej Nowiny w sercu tego, do kogo ona dociera. Tak jak nasienie rzucone na ziemię samo kiełkuje i rośnie, tak też rozwija się Dobra Nowina w sercu tego, kto jej słucha. I jak ziemia „sama z siebie wydaje plon”, tak też i w odbiorcy Dobrej Nowiny rodzą się jej owoce, same z siebie, z wewnętrznej siły nasienia/Dobrej Nowiny; zawsze. Tak jak ziemia i nasienie, które na nią pada są dla siebie stworzone, tak też jest człowiekiem i Dobrą Nowiną – są dla siebie stworzeni i, co więcej, można rzec, że nie rozwijają swego potencjału, jeśli się nie spotkają, jeśli Dobra Nowina nie zostanie człowiekowi ogłoszona, jeśli do niego nie dotrze. Ziarno, które pada na ziemię rozwija się, a ziemia, przyjmującą ziarno wydaje owoc. Podobnie Dobra Nowina znajdując człowieka rozwija się w nim, a on sam, przyjmując Dobra Nowinę wydaje owoce – zamienia ją w czyn.
Na końcu przypowieści słyszymy, że owoce wyrosłe z rzuconego na ziemię nasienia rozwijają się w sposób naturalny i ciągły: „najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarno w kłosie”. Ten proces rozwoju owocu jest obrazem procesu przemiany człowieka, do którego dotarła Dobra Nowina. Ta przemiana nie dokonuje się natychmiast, lecz jest to ciągle postępujący proces. Ale tak jak owoc końcowy nasienia jest obfity – „pełne ziarnko w kłosie” – tak pełna jest przemiana człowieka dotkniętego Dobrą Nowiną.
Można powiedzieć, że samo słuchanie Słowa Bożego, sama kontemplacja Bożego wcielenia w betlejemskim żłobie, to pierwszy krok do tego by Bóg w nas zadziałał, by Słowo zakiełkowało i zapuściło morzenie.

Błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia!

01 listopada 2014

Si vis pacem, para bellum


Przekują miecze swe na lemiesze, a swoje włócznie na sierpy. Naród przeciwko narodowi nie podniesie miecza, nie będą się więcej zaprawiać do wojny (Mi 4,3).

Cytowana w tytule łacińska maksyma zawarta jest w dziele o zarysie wojskowości, które historyk i pisarz rzymski z IV wieku, Wegecjusza, dedykował cesarzowi Teodozjuszowi. Te brzmiące wdzięcznie po łacinie słowa przetłumaczone na język polski mówią: „Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny”. Nie dziwić więc powinien fakt, iż jedna z bardziej znanych marek pistoletu wojskowego to... „Parabellum”.

W rytmie tamborów wojennych...
Wydaje się, iż mimo dwóch okrutnych wojen światowych, których okrągłe rocznice wybuchu obchodziliśmy w tym roku, nadal żyjemy w społeczeństwie, które kieruje się tą znaną maksymą Wegecjusza. Co gorsza, niektóre kraje, które określane są jako chrześcijańskie – wśród nich Hiszpania i Polska – należą do czołowych producentów broni. Od czasu do czasu możemy przeczytać w naszej prasie optymistyczna wiadomość, że „Bumar” czy „Łucznik” podpisał nowy, długoterminowy kontrakt na dostawy broni. A potem się dziwimy, lub gorszymy tym, że w Afryce znowu gdzieś wybuchła jakaś wojna. Tylko już nie chcemy pamiętać, że strzelają z broni wyprodukowanej w naszym kraju. Dopiero gdy wojna zapuka do naszych drzwi, gdy strzały i bomby padają tuż za naszą granicą, dopiero wtedy z przerażeniem odkrywamy horror wojny i zaczynamy się niepokoić. Tyle że rozwiązania, jakie się proponuje, nie prowadzą do załagodzenia konfliktu, gdyż przeważnie proponuje się rozwiązania siłowe: dozbroić zaatakowanych, zaatakować agresorów, by ich osłabić, lub, co gorsze, włączyć się zbrojnie do konfliktu, by pomóc zaatakowanym. Wszystkie te warianty wpisują się w logikę rozwiązań siłowych. Nawet, jeśli konflikt udaje się zażegnać, nie kończy się on pokojem, lecz... paktem o nieagresji – przemoc zostaje okiełznana, lecz nie zanika; przygasa, do następnego wybuchu...

...do prawdziwego pokoju
W krajach, które określają się jako chrześcijańskie, gdzie domagamy się wpisania do Konstytucji naszych korzeni chrześcijańskich, powinniśmy pamiętać, że chrześcijaństwo nie tylko stoi w opozycji do cytowanej na wstępie maksymy Wegecjusza, lecz co więcej, posiada receptę na osiągnięcie prawdziwego pokoju: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. Jeśli cię kto uderzy w [jeden] policzek, nadstaw mu i drugi! Jeśli bierze ci płaszcz, nie broń mu i szaty! Daj każdemu, kto cię prosi, a nie dopominaj się zwrotu od tego, który bierze twoje (Łk 6,27-30). Ta „utopijna”, jak ją określają niektórzy, recepta nie ogranicza się do zawieszenia agresji, lecz dotyka istoty problemu – przerywa łańcuch przemocy, rozbraja agresora brakiem odpowiedzi na jego agresję. Motywacja? – bo Bóg w którego wierzymy i którego doświadczamy, tak właśnie postępuje z nami: Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie! Jeśli bowiem miłujecie tych tylko, którzy was miłują, jakaż za to dla was wdzięczność? Przecież i grzesznicy miłość okazują tym, którzy ich miłują. I jeśli dobrze czynicie tym tylko, którzy wam dobrze czynią, jaka za to dla was wdzięczność? I grzesznicy to samo czynią. Jeśli pożyczek udzielacie tym, od których spodziewacie się zwrotu, jakaż za to dla was wdzięczność? I grzesznicy grzesznikom pożyczają, żeby tyleż samo otrzymać. Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka, i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny(Łk 6,31-36).
Uwierzyć w siłę miłości, uwierzyć w moc przebaczenia – to najlepsza droga do prawdziwego pokoju. Ale ta droga zaczyna się w sercu każdego z nas: Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota (Mk 7,21-22).

 Módlmy się o pokój na Ukrainie, w Syrii, Iraku, Sudanie... i przemieniajmy nasze serca, by budować prawdziwy pokój zaczynając od nas samych.

01 października 2014

W zwierciadle mundialu


Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej zaplanowane na ten rok w Brazylii wywoływały wiele dyskusji, spekulacji, protestów i niepewności. Ale jak to zwykle w Ameryce Łacińskiej bywa, zaczęła się fiesta i ucichły spory. Piękno widowiska i niepowtarzalne emocje przyćmiły to wszystko, o czym się mówiło jeszcze niedawno: niesprawiedliwości społeczne w Brazylii, skandaliczna rozrzutność pieniędzy, arogancja FIFA, niemoralność piłkarskich transferów na tle biedy i głodu na świecie... Wszystko to zostało poza ekranami telewizorów.
Zaryzykowałbym twierdzenie, że tegoroczny mundial jest takim małym zwierciadłem odbijającym rzeczywistość, w której żyjemy; rzeczywistość świata i rzeczywistość Kościoła, bo przecież Kościół nie jest z tego świata wyjęty, gdyż tworzą go ludzie z krwi i kości. Coraz częściej bywa tak, że współczesny człowiek, niezależnie w którym świecie żyje – czy w „pierwszym”, czy w „trzecim”, czy w „czwartym” – nie będąc w stanie przezwyciężyć lub nie chcąc dostrzegać poważnych i coraz bardziej tragicznych problemów tego świata, ucieka od nich w przeżycia emocjonalne, estetyczne, religijne lub różne ich kombinacje. Spojrzyjmy na to z perspektywy religijnej, bo ta jest, czy powinna być, nam najbliższa.
Jedną z licznych zalet mojej nowej pracy jest to, że dość sporo podróżuję. A podróże, jak wiadomo – kształcą, jak mówi nasze przysłowie, czy nawet pomagają w zdobywaniu mądrości, jak zapewnia biblijny mędrzec Jezus Ben Syrach (Sir 34,9-11).
Dwukrotnie w ciągu ostatniego roku miałem okazję odwiedzenia Ameryki Łacińskiej po ponad dziesięciu latach od mego powrotu do Europy. Moja ostatnia podróż ugruntowała wrażenie, które zrodziło się we mnie przed rokiem – Kościół w Ameryce Łacińskiej się zmienia; europeizuje. Tym lepiej rozumiem teraz (i z radością przyjmuję!) wezwania papieża Franciszka, by Kościół, a przede wszystkim biskupi i kapłani, wychodził do ludzi, czy jego stwierdzenie, że woli raczej „Kościół poturbowany, poraniony i brudny, bo wyszedł na ulice, niż Kościół chory z powodu zamknięcia się i wygody z przywiązania do własnego bezpieczeństwa”. Z niepokojem bowiem zauważyłem, że Kościół Ameryki coraz bardziej upodabnia się do Kościoła w Europie swoją rosnącą izolacją od realnych problemów ludzi.
Słuchając w tym kontekście różnych wypowiedzi papieża Franciszka, przychodzą mi na myśl dwie sceny biblijne – scena Przemienienia Pana i scena Wniebowstąpienia.
Będąc razem z Jezusem na górze Przemienienia uczniowie są tak zauroczeni tym, co widzą, że chcą postawić trzy namioty i pozostać tam na zawsze – tak im było błogo, tak wspaniale, tak uroczo... Budzi ich dopiero z tego letargu głos Jezusa zachęcający do powrotu do teraźniejszości, do „realnego świata”. Doświadczenie Przemienienia ma im służyć za punkt odniesienia, za horyzont, do którego mają zmierzać z wiarą, że nie jest on utopią, bo przecież sami go doświadczyli (Mk 9,1-10).
Podobna sytuacja ma miejsce po Wniebowstąpieniu Chrystusa (Dz 1,9-11). Zapatrzonych w niebo uczniów przywołuje do rzeczywistości głos aniołów – przypomina im, że są Galilejczykami i że tamtędy, przez Galileę, prowadzi ich droga do pełnego spotkania z Chrystusem.
Pokusa ucieczki od rzeczywistości, stawiania namiotów w chmurach, wpatrywania się w niebo towarzyszy Kościołowi od samego początku. Ale od samego początku też Bóg, używając różnych głosów, budzi swój Kościół z letargu, przywołując go do rzeczywistości, wzywając do zaangażowania w przemianę tego świata, do urzeczywistniania w nim, a nie poza nim, Królestwa Bożego.
Chrześcijaństwo tym odróżnia się od innych religii, że Bóg objawia się w nim nie jako ten, który koncentruje na sobie, lecz jako „Ten-który-towarzyszy”, który idzie obok, który zachęca do odważnego zaangażowania w swoim dziele stworzenia i zbawienia. Starotestamentalne „Jestem, Który Jestem” powraca w ustach Zmartwychwstałego Chrystusa rozsyłającego swoich uczniów na cały świat: „Ja Jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20).

  W duchowości chrześcijańskiej, która ma wyraźny charakter misyjny, bardzo ważne jest unikanie wszelkich elementów, które mogłyby nas usypiać, odwracać naszą uwagę od rzeczywistych problemów świata, w którym żyjemy, czy też, w najgorszym przypadku, prowadziły nas do postrzegania tego świata jako zagrożenia czy wroga.

01 września 2014

W aromacie Słowa

Wszystko przepoiłam wonnością jak cynamon i aspalat pachnący, i miłą woń wydałam jak mirra wyborna, jak galbanum, onyks, wonna żywica i obłok kadzidła w przybytku. Jak terebint gałęzie swe rozłożyłam, a gałęzie moje - gałęzie chwały i wdzięku. Jak szczep winny wypuściłam pełne krasy latorośle, a kwiat mój [wyda] owoc sławy i bogactwa. (Syr 24,15-17).

Zasiadam do pisania tego tekstu, który ukaże się w „Misjonarzu” za dwa miesiące – taka jest już praktyka, że piszemy teksty na dwa miesiące przed ich publikacją, na dwa dni przed rozpoczęciem Mundialu w Brazylii. I w głębi ducha żywię nadzieję, że za dwa miesiące świat wyjdzie już z piłkarskiego amoku i znajdzie się ktoś, kto ten tekst przeczyta. Oczywiście przesadzam, gdyż wiem, że tak jest jest wielu ludzi, którzy nie widzą świata poza futbolem, nie mniej jest także takich, których futbol nie interesuje w ogóle, ale są i tacy, którzy i na futbol popatrzą – zwłaszcza gdy gra Real Madryt, i Biblię poczytają, i na spacer chętnie wyjdą, by się Bożym światem zachwycić. Przesadzam jednak z tym piłkarskim amokiem, by uwydatnić różnicę jaka istnieje pomiędzy zainteresowaniem futbolem i zainteresowaniem Biblią. Niedawno jedna inteligentna i wykształcona znajoma przyznała mi się ze wstydem, że nie potrafi się „poruszać po Biblii” i nie wie, „co te wszystkie numerki oznaczają”.

Wsłuchani w Słowo
W swoim słynnym już dokumencie „Radość Ewangelii” Papież Franciszek wypowiedział te znamienne słowa, wielokrotnie cytowane, czasem ze specjalną dedykacją, że „pasterze powinni pachnieć owcami” – powinni przesiąknąć zapachem owiec od częstego z nimi przebywania. Wiemy jak pachną te prawdziwe owce – kto nie wie niech się wybierze w góry lub powącha owczego sera – ale jak, albo czym pachną owce, o których mówi Papież Franciszek? Na pewno pachną zapachem życia, jego słodyczą i jego goryczą. I do przesiąkania także tym zapachem życia zaprasza Papież pasterzy Kościoła. Ale czy tylko życiem, jego radościami i problemami pachną owce Kościoła, i niczym więcej? Gdy czytamy uważnie tekst Papieża Franciszka, odkrywamy w nim aromat, który go przenika – aromat Ewangelii, aromat Bożego Słowa. Niezbyt często Papież o nim wspomina, jednak jest ono wszechobecne; wszędzie czuć jego zapach. Jak zapach mądrości, o którym tak pięknie mówi biblijny mędrzec Syrach w tekście przytoczonym na wstępie.
W pewnym momencie swego dokumentu Papież Franciszek mówi bardzo wyraźnie o tym przenikaniu Słowem Bożym, o stawianiu go w centrum życia Kościoła: „Pismo Święte jest źródłem ewangelizacji. Dlatego trzeba stale formować się do słuchania Słowa. Kościół nie ewangelizuje, jeśli nie pozwala się nieustannie ewangelizować. Jest rzeczą nieodzowną, aby Słowo Boże «stawało się coraz bardziej sercem wszelkiej działalności kościelnej». Słowo Boże, słuchane i celebrowane, zwłaszcza w Eucharystii, karmi i umacnia wewnętrznie chrześcijan oraz czyni ich zdolnymi do prawdziwego świadectwa ewangelicznego w życiu codziennym. Przezwyciężyliśmy już dawne przeciwstawienie Słowa i Sakramentu. Słowo proklamowane, żywe i skuteczne przygotowuje przyjęcie Sakramentu i w Sakramencie Słowo to osiąga swą maksymalną skuteczność. Studium Pisma Świętego powinno być dostępne dla wszystkich wierzących. Istotne jest, aby objawione Słowo radykalnie ubogacało katechezę i wszystkie wysiłki podejmowane w celu przekazania wiary. Ewangelizacja wymaga zażyłości ze Słowem Bożym, a to wymaga, żeby diecezje, parafie i wszystkie wspólnoty katolickie proponowały poważne i wytrwałe studiowanie Biblii, jak również promowały jej modlitewne czytanie osobiste i wspólnotowe. Nie szukamy, błądząc w ciemności, ani nie powinniśmy oczekiwać, aby Bóg skierował do nas słowo, ponieważ rzeczywiście «Bóg przemówił, już nie jest wielkim nieznanym, lecz objawił się». Przyjmijmy wzniosły skarb objawionego Słowa” (EG 174-175).

Ożywieni Słowem

 Można zaryzykować tezę, że stopień żywotności Kościoła, o ile żywotność można stopniować, zależy od tego, jak mocno zakorzeniony jest on w Słowie Bożym, jak mocno jest w nie wsłuchany. Niedawno miałem okazję uczestniczyć w Argentynie w spotkaniu krajowym animatorów biblijnych. Ponad 400 osób zjechało się na trzy dni ze wszystkich diecezji Argentyny do Buenos Aires po to, by dzielić się Słowem i zastanawiać się wspólnie, jak nim się dzielić lepiej z innymi. Ile takich spotkań organizuje się w naszej (post)chrześcijańskiej Europie, w naszej katolickiej Polsce? Czym pachną nasze wspólnoty?


01 lipca 2014

...Bóg w dom

Pan ukazał się Abrahamowi pod dębami Mamre, gdy ten siedział u wejścia do namiotu w najgorętszej porze dnia. Abraham spojrzawszy dostrzegł trzech ludzi naprzeciw siebie. Ujrzawszy ich podążył od wejścia do namiotu na ich spotkanie. A oddawszy im pokłon do ziemi, rzekł: «O Panie, jeśli darzysz mnie życzliwością, racz nie omijać Twego sługi! Przyniosę trochę wody, wy zaś raczcie obmyć sobie nogi, a potem odpocznijcie pod drzewami. Ja zaś pójdę wziąć nieco chleba, abyście się pokrzepili, zanim pójdziecie dalej, skoro przechodzicie koło sługi waszego» (Rdz 18,1-5).


Znawcy Rzymu powiadają, że tego miasta nigdy do końca się nie poznaje – zawsze odkryć można w nim coś nowego lub przeżyć niespodziewaną przygodę. Do grona tych „zaskoczonych” dołączyłem i ja, podczas mojej ostatniej wizyty w Wiecznym Mieście. Na tej „stronie biblijnej” naszego czasopisma, gdzie staramy się czytać Biblię w kontekście życia i życie w świetle Biblii, więcej będzie tym razem o życiu niż o Biblii, lecz to tylko dowód na to, że i życie może nas wiele nauczyć, gdy świadomie i uważnie je przeżywamy.

Lepsze jest życie biednego pod dachem z tarcic...”
Prawie cały dzień poświęciliśmy z rektorem Uniwersytetu Katolickiego w Luksemburgu na spotkaniach z dziekanami rzymskich uniwersytetów, by zaprosić ich do zaangażowania w program formacji biblijnej dla diecezjalnych animatorów biblijnych z różnych części świata, przygotowywany przez Katolicką Federację Biblijną. Harmonogram mieliśmy tak napięty, że nie było czasu nawet na porządny obiad – ledwie oszukaliśmy głód kawałkiem pizzy zjedzonym naprędce między spotkaniami. Dobrze po szesnastej, gdy za późno już na obiad a za wcześnie na kolację, skończyliśmy wreszcie naszą pracę. Wyszedłem z propozycją, by gdzieś na spokojnie zjeść dobrą obiadokolację, bo „wart jest robotnik swego wyżywienia”. Na co dostojny Rektor odrzekł, że zna idealne miejsce. Po krótkiej wędrówce wąskimi uliczkami starego Rzymu, pozostawiając nieco w oddali zgiełk miasta, zatrzymaliśmy się przed niepozornym budynkiem, przed którym stało kilka prostych drewnianych stolików odgrodzonych od ulicy chwiejącym się płotkiem. Okazało się, że miejsce to miało być naszą Betanią a ja zostałem poproszony, by nie zadawać pytań i „pozwolić się zaskoczyć”. Przed wejściem do tego „ogródka” siedział starszy pan z laską, który na przywitanie zapytał nas, czy wiemy jak ten lokal funkcjonuje i usłyszał twierdzącą odpowiedź mego towarzysza. Gdy usiedliśmy przy stoliku, dowiedziałem się, że w lokalu tym nie ma karty dań i że do wnętrza lokalu „lepiej nie wchodzić”. Kelner podszedł do nas by zapytać czy chcemy białe czy czerwone – chodziło oczywiście o wino. Z winem przyniósł przystawki – trochę szynki, trochę oliwek, parę plasterków pomidorów – a następnie była pasta, czyli wspaniały włoski domowy makaron z sosem pomidorowym i parmezanem. Wraz z drugim daniem – pieczenią mięsną, której ledwo daliśmy radę – w ogródku pojawiła się gospodyni. Zabawiała nas rozmową i cieszyła się widząc jak znikają z talerzy ostatnie kęsy mięsa. W nagrodę zaserwowano nam po kawałku ciasta i oczywiście espresso. Kończąc tę ucztę znaliśmy pół życiorysu naszych gospodarzy a także oni zdążyli nas sporo wypytać o nasze rodziny i pracę. Rachunek okazał się nieproporcjonalnie niski względem tego, co nam podano (z reguły w Rzymie bywa odwrotnie), a na pożegnanie nasza gospodyni powiedziała nam, że największą radością w niebie będzie dla niej możliwość posiadania własnej restauracji i serwowania obiadów wszystkim tym, którzy przewinęli się przez jej skromny lokal w Rzymie.

...niż wspaniałe uczty u obcych”
Czas wakacji to czas wyjazdów i przyjazdów – albo my wyjeżdżamy, albo do nas przyjeżdżają. Na wyjeździe można „zaszaleć” jedząc w wystawnych lokalach, lub „przegryzać” w bezdusznych fast-foodach.
Tych zaś, co przyjeżdżają można zbyć dając im coś „na odczepnego” i można ich „ostrzyc” każąc sobie drogo płacić za najmniejszą nawet przysługę.

 Ale można też, tak jako goście, jak i gospodarze, dążyć do spotkania, szukać człowieka. Bo w człowieczeństwie kryje się bóstwo – Bóg stał się człowiekiem i by Go spotkać, trzeba spotkać człowieka i by dać Go poznać, trzeba być człowiekiem dla drugiego człowieka.

01 czerwca 2014

Synowie (i córki) miłosiernego Ojca


Wy natomiast kochajcie waszych wrogów, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego w zamian się nie spodziewając, a wasza nagroda będzie wielka i będziecie synami Najwyższego. On bowiem jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak miłosierny jest wasz Ojciec k 6,35-36).


Każdy katolik, nawet ten średnio zaawansowany, wie, że maj jest miesiącem „maryjnym” a czerwiec jest poświęcony Najświętszemu Sercu Jezusowemu. Ale czy fakt ten ma jakikolwiek konkretny wpływ na nasze życie, poza tym, że gromadzimy się w kościołach i kaplicach by w maju odmawiać Litanię Loretańską a w czerwcu litanię do Najświętszego Serca Jezusowego?

Jestem dobry”
Niewątpliwie wiara w Bożą miłość daje nam nadzieję i poczucie bezpieczeństwa – choćbyśmy się całkiem w naszym życiu pogubili, choćbyśmy nie wiadomo jak daleko od Boga odeszli, On nigdy nas nie zawiedzie; On zawsze nas przyjmuje z otwartymi ramionami, zawsze możemy liczyć na uzdrawiającą moc Jego miłości. Ale nie możemy zapominać o tym, że taką miłością Bóg darzy nie tylko nas, lecz WSZYSTKICH ludzi, bez żadnego wyjątku. Przypomina nam o tym ewangelista Mateusz przytaczając Jezusową przypowieść o pracownikach w winnicy (Mt 20,1-16).
Przypowieść ta, mocno zakorzeniona w realiach tamtych czasów – czasów biedy i bezrobocia – przedstawia Boga w postaci właściciela winnicy, który o różnych porach dnia daje bezrobotnym poczucie godności zatrudniając ich w swojej winnicy. Ale to, co na początku mogło budzić tylko wdzięczność – praca dająca środki do życia i poczucie godności – staje się przyczyną gniewu i narzekania, gdyż zatrudnieni w ostatniej godzinie dnia dostali taką samą zapłatę jak ci, którzy w winnicy pracowali od świtu. Gdy ci ostatni z oburzeniem protestują, słyszą w odpowiedzi znamienne słowa: „Zabierz, co twoje i odejdź. Chcę bowiem tego ostatniego wynagrodzić tak samo jak ciebie. Czy z tym, co moje, nie wolno mi uczynić, co zechcę? Dlaczego zawistnym okiem patrzysz na to, że jestem dobry?” (Mt 20,14 -15). Mamy tu do czynienia ze zderzeniem ludzkiej „logiki sprawiedliwości” z Bożą „logiką hojności”. Zamiast cieszyć się hojnością swego pracodawcy, który jednakową pełną zapłatą wynagrodził wszystkich, robotnicy „pierwszej zmiany”, czując się godniejsi, dochodzą „sprawiedliwości” porównując się z innymi, uznając innych za „mniej godnych”.
Dlaczego zawistnym okiem patrzysz na to, że jestem dobry?” – mówi dzisiaj Bóg do każdego i każdej z nas gdy osądzamy innych uznając ich za niegodnych Bożej miłości, której my sami doznajemy. „Dlaczego wzbraniasz się przed mą miłością, dlaczego stawiasz jej granice?” – mówi Bóg do każdego i każdej z nas także i wtedy, gdy uznajemy się za niegodnych Jego przebaczającej miłości, gdy nie pozwalamy Bogu być dobrym w stosunku do nas samych i także do innych.
Czcić Serce Jezusowe, oddawać cześć Bożej miłości t także, lub przede wszystkim, pozwolić się dotknąć tej miłości i nie skąpić jej innym, choćby byli „ostatnimi w kolejce”, lub w ogóle w tej kolejce się nie ustawiali...

Dla niewdzięcznych i złych
Ewangelista Łukasz przytacza inne słowa Jezusa, w których daje On jeszcze jeden powód do dawania innym miłości, której doznajemy od Ojca (Łk 6,27-36). Jezus zachęca swoich uczniów, a także każdego i każdą z nas, do „wychodzenia przed szereg”, do wybijania się ponad przeciętność, do bycia „nienormalnymi” według norm tego świata. W świecie nastawionym na użyteczność i na zysk, w rzeczywistości, w której wszystko się waży i mierzy, Jezus mówi nam: „kochajcie waszych wrogów, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego w zamian się nie spodziewając” (Łk 6,35) i zaraz dodaje „a wasza nagroda będzie wielka i będziecie synami Najwyższego”. Być synem znaczy być uosobieniem, być kopią, obliczem Ojca. Podkreślają to dobitnie dwa ostatnie zdania tego tekstu, a przede wszystkim ostatnie: „On bowiem jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak miłosierny jest wasz Ojciec” (Łk 3,35-36). To słowo „jak” w zachęcie „Bądźcie miłosierni, jak miłosierny jest wasz Ojciec”, uwydatnia aspekt osobistego doświadczenia – zachęca do dawania innym tej miłości, której sami doświadczamy od Ojca.

 Starajmy się o tym pamiętać za każdym razem, gdy odmawiamy słowa litanii do Najświętszego Serca Jezusowego.


01 maja 2014

Język Boga

Pan powtórzył wołanie: «Samuelu!» Wstał Samuel i poszedł do Helego mówiąc: «Oto jestem: przecież mię wołałeś». Odrzekł mu: «Nie wołałem cię, synu. Wróć i połóż się spać». Samuel bowiem jeszcze nie znał Pana, a słowo Pańskie nie było mu jeszcze objawione. I znów Pan powtórzył po raz trzeci swe wołanie: «Samuelu!» Wstał więc i poszedł do Helego, mówiąc: «Oto jestem: przecież mię wołałeś». Heli spostrzegł się, że to Pan woła chłopca. Rzekł więc Heli do Samuela: «Idź spać! Gdyby jednak kto cię wołał, odpowiedz: Mów, Panie, bo sługa Twój słucha» (1 Sm 3,6-9).


Przesympatyczna i niezmiernie pouczająca jest ta historia młodego Samuela i starego kapłana Helego. Prawie niepostrzeżenie autor natchniony wplata w tekst tej opowieści swój komentarz do opowiadanej historii: Samuel bowiem jeszcze nie znał Pana, a słowo Pańskie nie było mu jeszcze objawione. To jedno na pozór banalne zdanie wyjaśnia sens całej tej historii, która ma na celu uświadomić nam jak ważne jest słuchanie i rozpoznawanie Słowa Pana. Stary kapłan Heli zna sposób mówienia Boga, rozumie Jego język, ale go nie słucha. Natomiast młody Samuel słyszy wprawdzie słowa, lecz nie potrafi ich rozpoznać jako głos Boga. By usłyszeć i zrozumieć głos Boga, trzeba zaznajomić się z Jego językiem.

Nauczyć się języka
Uświadomiłem to sobie na nowo przeżywając po raz kolejny doświadczenie uczenia się nowego języka. Przybywając do kraju, którego języka nie znamy, i który nie jest podobny do naszego języka ojczystego, człowiek doświadcza jakby zanurzenia w morzu słów. Słowa ciągle płyną, z ekranu telewizora, z głośnika radiowego z ust spotykanych ludzi, przy stole, w metrze, na ulicy... Mnóstwo słów, które nas zalewają, wchłaniają i przytłaczają. Słowa, których nie rozumiemy są jak niezgłębione otchłanie wód.
Kiedy jednak zadamy sobie trud wyróżniania w tej masie pojedynczych słów, rozpoznawania ich znaczenia z kontekstu, w którym zostały użyte, zaczynamy się po prostu uczyć nowego języka. Ciemna i niezgłębiona masa słów, staje się jak żywy potok, który płynie w ściśle określonym kierunku a my jesteśmy w stanie dostrzec jego wartki prąd i całe bogactwo życia, które się toczy w tym wartkim strumieniu. Nauczyliśmy się nowego języka i potrafimy odczytać zawarte w nim treści. Podobne doświadczenie było zapewne udziałem młodego Samuela. Gdy przy pomocy Helego nauczył się języka Boga, potrafił odczytać Boże przesłanie dla siebie samego i dla starego kapłana Helego.

Mów, Panie...”
III Niedziela Wielkanocy, która przypada w tym roku na pierwszą niedzielę maja, obchodzona jest w Polsce w tym roku już po raz szósty jako „Niedziela Biblijna”. W tym roku przeżywana jest ona pod hasłem „Wierzę w Ciebie Jezu Chryste, Synu Boży”, nawiązującym do tegorocznego hasła roku duszpasterskiego. Nie można chyba w tym momencie nie przytoczyć słów świętego Pawła z listu do Rzymian: „Jak mają wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jak mają uwierzyć w Tego, którego nie usłyszeli? Jak mają usłyszeć bez tego, który by zwiastował? Jak zaś mieli zwiastować, jeśli by nie zostali posłani? Wiara przecież rodzi się ze słuchania, ze słuchania Słowa Chrystusa(Rz 10,14-15.17).
Jak ma uwierzyć w Boga człowiek, który Boga nie słucha? Jak ma uwierzyć ten, który zadaje sobie trud słuchania, ale który niczego nie rozumie? W co wierzą w końcu ci, którym wydaje się, że rozumieją, ale tak naprawdę to tylko „czytają z kontekstu”?

 Odpowiedź na te pytania jest tylko jedna: trzeba się nauczyć języka Boga. Trzeba się zanurzyć w Jego słowach, zanurzyć się w Biblii jak w morzu, pozwolić się jej pochłonąć, ogarnąć, by w końcu się wynurzyć i zacząć wyłaniać z jej głębi pojedyncze słowa, składać te słowa w zdania i w końcu odczytać całe przesłanie Boga mówiącego do mnie, tutaj i teraz. Nauczyć się języka Boga, by mu powiedzieć jak młody Samuel: Mów, Panie, bo sługa Twój słucha”.


01 kwietnia 2014

Radość Ewangelii

Uważajcie, aby nikt nie odpłacał złem za zło, ale sobie nawzajem i wszystkim zawsze starajcie się wyświadczać dobro. Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie, za wszystko dziękujcie. Taka jest bowiem wola Boga w Jezusie Chrystusie wobec was (1 Tes 5,15-18).

Gdybyśmy patrzyli na świat przez ekran naszego telewizora lub budowali nasze poznanie rzeczywistości na podstawie tego, co piszą gazety, moglibyśmy odnieść wrażenie, że nasz świat, a nasz Kościół katolicki w szczególności, pogrążony jest w głębokim kryzysie – i niestety wielu temu złudzeniu ulega. Dochodzi do tego, że sami katolicy zaczynają mówić o głębokim kryzysie w Kościele. Inni natomiast, niejako przyznając się do „winy”, obwarowują się przeciwko „złemu światu, który nas prześladuje” i odpierają ataki sami ten „grzeszny świat” ostro atakując.
Z tego pełnego napięcia zamknięcia się w sobie, które tchnie przede wszystkim głębokim smutkiem, wybudzić nas pragnie Papież Franciszek, który w swoim ostatnim dokumencie o znamiennym tytule „Radość Ewangelii” pisze: „Kiedy życie wewnętrzne zamyka się we własnych interesach, nie ma już miejsca dla innych, nie liczą się ubodzy, nie słucha się już więcej głosu Bożego, nie doświadcza się słodkiej radości z Jego miłości, zanika entuzjazm czynienia dobra. To niebezpieczeństwo nieuchronnie i stale zagraża również wierzącym. Ulega mu wielu ludzi i stają się osobami urażonymi, zniechęconymi, bez chęci do życia. Nie jest to wybór życia godnego i pełnego; nie jest to pragnienie, jakie Bóg żywi względem nas; nie jest to życie w Duchu rodzące się z serca zmartwychwstałego Chrystusa (EG 2). Nieco dalej zaś, nawiązując do relacji chrześcijan z ludźmi niewierzącymi, Papież przypomina nam: „zauważmy, że ewangelizacja jest istotnie związana z głoszeniem Ewangelii tym, którzy nie znają Jezusa Chrystusa lub zawsze Go odrzucali. Wielu z nich, ogarniętych tęsknotą za obliczem Boga, szuka Go w skrytości, również w krajach o starej tradycji chrześcijańskiej. Wszyscy mają prawo przyjąć Ewangelię. Chrześcijanie mają obowiązek głoszenia jej, nie wykluczając nikogo, nie jak ktoś, kto narzuca nowy obowiązek, ale jak ktoś, kto dzieli się radością, ukazuje piękną perspektywę, wydaje upragnioną ucztę. Kościół nie rośnie przez prozelityzm, ale «przez przyciąganie1»” (EG 14).

Spotkaliśmy Pana!” – radość Zmartwychwstania
Co jest źródłem atrakcyjności chrześcijaństwa, skąd się bierze jego „siła przyciągania”? – z osobistego spotkania z Chrystusem Zmartwychwstałym. Papież Franciszek wielokrotnie przypomina to w swoim dokumencie „Evangelii Gaudium”, w swoich przemówieniach i kazaniach, i ostatnio powtórzył to polskim biskupom, którzy odwiedzili go w Rzymie podczas wizyty ad limina: religia chrześcijańska nie jest abstrakcyjną wiedzą, ale egzystencjalną znajomością Chrystusa, osobistą relacją z Bogiem, który jest miłością. Być może trzeba położyć większy nacisk na kształtowanie wiary przeżywanej jako relacja, w której doświadcza się radości bycia kochanym i zdolnym do kochania2. Przytoczmy raz jeszcze słowa z ostatniego dokumentu Papieża Franciszka: „prymat zawsze należy do Boga, który zechciał nas powołać do współpracy z Nim i pobudzać nas mocą swego Ducha. Prawdziwa nowość to ta, którą sam Bóg chce w sposób tajemniczy wprowadzić, którą On inspiruje, którą On prowokuje, którą On kieruje i której towarzyszy na tysiąc sposobów. W całym życiu Kościoła powinno się zawsze wskazywać, że inicjatywa należy do Boga, który „pierwszy nas umiłował” (1 J 4, 19), i że „tym, który daje wzrost, jest Bóg” (por. 1 Kor 3, 7). To przekonanie pozwala nam zachować radość w zadaniu tak bardzo wymagającym i stanowiącym wyzwanie, angażującym całe nasze życie” (EG 12).

Świadkowie prowadzący do spotkania
Z osobistego spotkania ze Zmartwychwstałym Chrystusem Zmartwychwstałym płynie radość i chęć naśladowania Boga w Jego dialogu miłości ze światem i z człowiekiem. Kto nie spotkał Chrystusa osobiście, niegdy nie wyjdzie na spotkanie drugiego człowieka i kto nie spotkał Chrystusa, nie jest w stanie zrozumieć ewangelicznego zaangażowania chrześcijan. Przytoczmy na koniec słowa najstarszego listu świętego Pawła jaki mamy zachowany w Nowym Testamencie, w którym Apostoł Narodów pisze do chrześcijan w Tesalonikach: Prosimy was, bracia, abyście napominali niesfornych, pocieszali bojaźliwych, umacniali słabych, wszystkim okazywali cierpliwość. Uważajcie, aby nikt nie odpłacał złem za zło, ale sobie nawzajem i wszystkim zawsze starajcie się wyświadczać dobro. Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie, za wszystko dziękujcie. Taka jest bowiem wola Boga w Jezusie Chrystusie wobec was. Ducha nie gaście, proroctw nie lekceważcie, wszystko badajcie, zachowujcie to, co dobre, od wszelkiego zła się powstrzymujcie (1 Tes 5,14-22). Niech raość płynąca ze spotkania ze Zmartwychwstałym Chrystusem będzie i naszym udziałem!

1 W oryginale hiszpańskim Papież używa tu słowa „atracción“ = atrakcyjność, przyciąganie, zafascynowanie

2 http://ekai.pl/wydarzenia/watykan/x75214/papiez-wezwal-kosciol-w-polsce-do-nawrocenia-duszpasterskiego/?page=3


01 marca 2014

Odkryć (na nowo) kochającego Ojca


„Podwójne zło popełnił mój naród: opuścili Mnie, źródło żywej wody, żeby wykopać sobie cysterny, cysterny popękane, które nie utrzymują wody (Jr 2,13).

W Środę Popielcową, podczas ceremonii posypania głów popiołem, kapłan kieruje do nas słowa zaczerpnięte z Ewangelii świętego Marka : „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” (Mk 1,15). Tak wołał Jezus do swoich współczesnych zachęcając ich do wstąpienia na drogę Królestwa Bożego – Metanoeite! – nawróćcie się, zmieńcie sposób myślenia! Podobne słowa pozostawił nam święty Paweł w liście do Rzymian: „Nie dostosowujcie się do tego świata, ale dajcie się przemienić przez odnowienie myśli, abyście potrafili rozpoznać co jest wolą Boga, co jest dobre, co Mu się podoba i co jest doskonałe” (Rz 12,2). O to też zasadniczo chodzi w tym okresie odnowy, jakim jest Wielki Post – o otwarcie oczu, o przebudzenie, o zmianę sposobu myślenia, o przewartościowanie na nowo naszej rzeczywistości stawiając ponownie na pierwszym miejscu to, co najważniejsze.
Inspirująco brzmi cytowany na wstępie tekst proroka Jeremiasza, który zapraszał swoich współczesnych do powrotu do Boga używając bardzo wymownego symbolu wody, która była i jest w realiach pustynnych niezbędna do przeżycia. „Dlaczego odeszliście od Boga, który jest źródłem życia – ożywczej wody, i gasicie pragnienie wodą, którą gromadzicie w mozolnie kopanych przez was cysternach, które nie dość, że są popękane, to jeszcze zawierają wodę, która tchnie stęchlizną” – tak sparafrazować możemy te słowa proroka Jeremiasza.
Otworzyć oczy, zacząć rozsądnie myśleć i odkryć na nowo w Bogu źródło żywej wody – prawdziwe źródło życia.

Zaślepieni synowie...
Zdarzenia przytoczone w przypowieści są bardzo prawdopodobne. Zgodnie z prawem ojciec mógł przed śmiercią podzielić majątek pomiędzy swoje potomstwo (por. 1 Krl 1-2). Młodszemu z dwóch braci przypadała nie tyle połowa, co trzecia część wszystkich posiadłości.
„Dalekie strony“ (Łk 15,13), gdzie udał się młodszy syn po otrzymaniu swojej części majątku, oznaczać mogą nie tyle odległość geograficzną (nie ma żadnej wzmianki o długości podróży; i przyjąć należy, że podróż odbywała się pieszo), co oddalenie się i dystans w stosunku do ojca. Młodszy syn udał się na poszukiwanie wolności z dala od ojca.
Warto również zwrócić uwagę, że tekst nie precyzuje, w jaki sposób młodszy syn stracił swój majątek. Mówi się jedynie, że żył „rozrzutnie" (Łk 15,13), a dopiero po jego powrocie starszy brat powie o nim pogardliwie, że „roztrwonił majątek z nierządnicami" (Łk 15,30). Faktem jest, że młodszy syn, żyjąc rozrzutnie, stracił cały swój majątek i znalazł się w skrajnej biedzie. Ten, który szukał wolności i niezależności, znalazł się na dnie upokorzenia - jako najemnik zajmujący się wypasem świń. Jeśli już sam status najemnika świadczył o jego upadku, to fakt pasienia świń - zwierząt uważanych za nieczyste i kojarzonych z pogaństwem - to jego upokorzenie bardziej jeszcze pogłębiał. Nie tylko pasł świnie, ale  musiał jeszcze wykradać im jedzenie! W tej sytuacji, znajdując się w całkowitej biedzie i poniżeniu, „poszedł po rozum do głowy" i zaczął tęsknić za dawnym życiem u boku swego ojca.
Świadomy swego błędu, który nazywa grzechem, uznaje się za winnego i sam nakłada na siebie karę: „ojcze, zgrzeszyłem przeciw niebu i względem ciebie. Nie jestem już godny nazywać się twoim synem. Uczyń mnie choćby jednym ze swoich najemników” (Łk 15,18-19). Warto zauważyć, że nie wierzy on, że Ojciec może mu przebaczyć. Ojciec jednak nie traktuje go według litery prawa (por. Pwt 21,20), lecz daje się ponieść swej ojcowskiej miłości. Wzruszony powrotem syna nie słucha jego samooskarżenia i serdecznym uściskiem i pocałunkiem wyraża mu przebaczenie i miłość. Strojna szata, sandały na nogach i pierścień na ręku są zewnętrznymi znakami potwierdzającymi przywrócenie synowi jego godności. Nawrócenie syna oraz radość ojca znajdują uwieńczenie w zorganizowanej spontanicznie uczcie.
O starszym synu mówi się w tej przypowieści, że przebywał na polu (Łk 15,25). Może nie tak daleko, jak syn młodszy, ale również w oddaleniu od ojca i od brata. Dystans w stosunku do brata wyraża on w rozmowie z ojcem – nie mówi on o nim „mój brat", lecz „ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami" (Łk 15,30). Wyraźny jest także jego dystans w stosunku do ojca. O swojej relacji z ojcem mówi on w kategoriach posłusznej „służby": „Oto tyle lat ci służę i nie przekroczyłem nigdy twojego nakazu" (Łk 15,29). Starszy syn, podobnie jak i młodszy, doświadcza uzdrawiającej miłości ojca. Przede wszystkim dowiaduje się, że nie jest sługą, lecz synem, i że ma pełny udział w dziedzictwie swego ojca: „moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy" (Łk 15,31). Następnie uzdrowiona zostaje jego więź z bratem: „trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się" (Łk 15,32).

… miłosiernego Ojca
W kontekście, w którym Jezus opowiada tę przypowieść łatwo znaleźć odniesienia do postaci w niej występujących. Młodszy syn reprezentuje wszystkich tych, którzy żyją z dala od Boga – tych wywodzących się z Narodu Wybranego, lecz żyjących na marginesie, uważanych za grzeszników zasługujących na potępienie, oraz pogan nie należących do Narodu Wybranego, i stąd zasługujących na pogardę. Starszy natomiast syn uosabia tych, którzy swoją relację z Bogiem opierają na rygorystycznym przestrzeganiu prawa – wszystkich tych, którzy czują się przed Bogiem usprawiedliwieni przez swoją wierność prawu i wypełnianiu wszystkich jego nakazów.
            Tak jednym, jak i drugim, w postaci miłosiernego ojca Jezus objawia prawdziwe oblicze Boga –  Ojca wychodzącego naprzeciw wszystkim z miłością.

            A jaka jest moja relacja z Ojcem? Czy potrafię zawierzyć Jego miłości? Mamy czterdzieści dni, by to przemyśleć...