Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej zaplanowane na ten rok w
Brazylii wywoływały wiele dyskusji, spekulacji, protestów i
niepewności. Ale jak to zwykle w Ameryce Łacińskiej bywa, zaczęła
się fiesta i ucichły spory. Piękno widowiska i
niepowtarzalne emocje przyćmiły to wszystko, o czym się mówiło
jeszcze niedawno: niesprawiedliwości społeczne w Brazylii,
skandaliczna rozrzutność pieniędzy, arogancja FIFA, niemoralność
piłkarskich transferów na tle biedy i głodu na świecie...
Wszystko to zostało poza ekranami telewizorów.
Zaryzykowałbym twierdzenie, że tegoroczny mundial jest takim małym
zwierciadłem odbijającym rzeczywistość, w której żyjemy;
rzeczywistość świata i rzeczywistość Kościoła, bo przecież
Kościół nie jest z tego świata wyjęty, gdyż tworzą go ludzie z
krwi i kości. Coraz częściej bywa tak, że współczesny człowiek,
niezależnie w którym świecie żyje – czy w „pierwszym”, czy
w „trzecim”, czy w „czwartym” – nie będąc w stanie
przezwyciężyć lub nie chcąc dostrzegać poważnych i coraz
bardziej tragicznych problemów tego świata, ucieka od nich w
przeżycia emocjonalne, estetyczne, religijne lub różne ich
kombinacje. Spojrzyjmy na to z perspektywy religijnej, bo ta jest,
czy powinna być, nam najbliższa.
Jedną z licznych zalet mojej nowej pracy jest to, że dość sporo
podróżuję. A podróże, jak wiadomo – kształcą, jak mówi
nasze przysłowie, czy nawet pomagają w zdobywaniu mądrości, jak
zapewnia biblijny mędrzec Jezus Ben Syrach (Sir 34,9-11).
Dwukrotnie w ciągu ostatniego roku miałem okazję odwiedzenia
Ameryki Łacińskiej po ponad dziesięciu latach od mego powrotu do
Europy. Moja ostatnia podróż ugruntowała wrażenie, które
zrodziło się we mnie przed rokiem – Kościół w Ameryce
Łacińskiej się zmienia; europeizuje. Tym lepiej rozumiem teraz (i
z radością przyjmuję!) wezwania papieża Franciszka, by Kościół,
a przede wszystkim biskupi i kapłani, wychodził do ludzi, czy jego
stwierdzenie, że woli raczej „Kościół poturbowany, poraniony i
brudny, bo wyszedł na ulice, niż Kościół chory z powodu
zamknięcia się i wygody z przywiązania do własnego
bezpieczeństwa”. Z niepokojem bowiem zauważyłem, że Kościół
Ameryki coraz bardziej upodabnia się do Kościoła w Europie swoją
rosnącą izolacją od realnych problemów ludzi.
Słuchając w tym kontekście różnych wypowiedzi papieża
Franciszka, przychodzą mi na myśl dwie sceny biblijne – scena
Przemienienia Pana i scena Wniebowstąpienia.
Będąc razem z Jezusem na górze Przemienienia uczniowie są tak
zauroczeni tym, co widzą, że chcą postawić trzy namioty i
pozostać tam na zawsze – tak im było błogo, tak wspaniale, tak
uroczo... Budzi ich dopiero z tego letargu głos Jezusa zachęcający
do powrotu do teraźniejszości, do „realnego świata”.
Doświadczenie Przemienienia ma im służyć za punkt odniesienia, za
horyzont, do którego mają zmierzać z wiarą, że nie jest on
utopią, bo przecież sami go doświadczyli (Mk 9,1-10).
Podobna sytuacja ma miejsce po Wniebowstąpieniu Chrystusa (Dz
1,9-11). Zapatrzonych w niebo uczniów przywołuje do rzeczywistości
głos aniołów – przypomina im, że są Galilejczykami i że
tamtędy, przez Galileę, prowadzi ich droga do pełnego spotkania z
Chrystusem.
Pokusa ucieczki od rzeczywistości, stawiania namiotów w chmurach,
wpatrywania się w niebo towarzyszy Kościołowi od samego początku.
Ale od samego początku też Bóg, używając różnych głosów,
budzi swój Kościół z letargu, przywołując go do rzeczywistości,
wzywając do zaangażowania w przemianę tego świata, do
urzeczywistniania w nim, a nie poza nim, Królestwa Bożego.
Chrześcijaństwo tym odróżnia się od innych religii, że Bóg
objawia się w nim nie jako ten, który koncentruje na sobie, lecz
jako „Ten-który-towarzyszy”, który idzie obok, który zachęca
do odważnego zaangażowania w swoim dziele stworzenia i zbawienia.
Starotestamentalne „Jestem, Który Jestem” powraca w ustach
Zmartwychwstałego Chrystusa rozsyłającego swoich uczniów na cały
świat: „Ja Jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia
świata” (Mt 28,20).
W duchowości chrześcijańskiej, która ma wyraźny charakter
misyjny, bardzo ważne jest unikanie wszelkich elementów, które
mogłyby nas usypiać, odwracać naszą uwagę od rzeczywistych
problemów świata, w którym żyjemy, czy też, w najgorszym
przypadku, prowadziły nas do postrzegania tego świata jako
zagrożenia czy wroga.