24 grudnia 2011

Bóg się narodził!


Dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan.
(Łk 2,11)

Drodzy Przyjaciele,

            W czasie Świąt Bożego narodzenia celebrujemy narodziny Zbawiciela, Mesjasza, Pana. – To jest sens i wymiar teologiczny tego święta. Jednak kontemplując to wydarzenie w wymiarze czysto ludzkim odkrywamy, że to, co się konkretnie wtedy wydarzyło, było bardziej prozaiczne, bardziej normalne, nie tak świetliste a w pewnym sensie nawet tragiczne.

            W ludzkim ujęciu, życie Józefa i Maryi, jak i całego zresztą Izraela, można opisać w kategoriach trudu, porażki, zawiedzionych nadziei...
Żyli oni w okupowanym kraju. Po wiekach niewoli greckiej i krótkim czasie względnej wolności, znowu popadli w niewolę; tym razem rzymską. Na dodatek okupantowi zachciało się zrobić spis ludności. Każdy musi udać się do swego miasta. A tu Maryja akurat jest w ostatnim miesiącu ciąży. A muszą przemierzyć prawie 100 kilometrów drogi...
Są ludźmi biednymi – nie mają pieniędzy na dobrą posadę (jest wielu podróżnych, brakuje miejsca, ceny podskoczyły...). Lokują się więc w stajni za miastem i tam przychodzi na świat ich dziecko. „Mizerna cicha, stajenka licha,żłóbek z sianeczkiem” – śpiewamy w kolędach upiększając tę rzeczywistość. Nasze szopki też są piękne i czyste, pasterze w białych koszulach i prawie tylko im spinek brakuje. W przypadku Józefa i Maryi była to jednak tylko zagnojona stajnia, gdzie nie pachniało świerkiem tylko łajnem, które tam gromadzono i które było potem używane do palenia w piecach. W żłobie tej stajni – jedynym czystym miejscu –  zostało złożone nowonarodzone dziecko. Obrazu dopełniają pasterze, może nawet podpici, uważani za ostatnią hołotę – najbiedniejsi z biednych.
            Bardziej niż o chwale, można tu mówić o dramacie, o sytuacji prawie beznadziejnej: w szczerym polu, w zagubionej stajni, rodzi się biedne dziecko, które nikogo nie obchodzi, nad którym nikt się nie użala; typowe dziecko z marginesu, jak innych tysiące, wtedy i dziś...

            Nasz stosunek do tego wydarzenia z Betlejem, zależy od tego z jakiej perspektywy na nie patrzymy. Patrząc czysto po ludzku, tchnie  onosmutkiem i przygnębieniem. Patrząc jednak na nie w świetle wiary, tchnie radością i nadzieją: Bóg wszedł w naszą rzeczywistość, Bóg jest z nami, odwieczne nadzieje wyrażone w Piśmie świętym się spełniły. I to jest sens tego  Święta, to jest ta siłą, która płynie z Bożego Narodzenia: Bóg wszedł w naszą rzeczywistość! Bóg jest z nami!
           
Wielu ludzi dzisiaj traci nadzieję, mówi o braku sensu życia:
-          szerzy się kryzys
-          nie ma pracy
-          brakuje pieniędzy na życie
-          politycy potrafią tylko obiecywać i się kłócić między sobą
-          wszędzie dopatrują się jakichś spisków...
-          źle... niedobrze... beznadziejnie...
-          ten świat idzie ku samozagładzie...

Ale jeżeli patrzymy na życie oczami wiary, przez pryzmat Bożego Narodzenia,  przez pryzmat Zmartwychwstania, dostrzegamy, że w tym niedoskonałym świecie jest obecny Bóg, że w pozornie beznadziejnych sytuacjach życia rodzi się nowa, Boża rzeczywistość.

            Od chwili kiedy Bóg stał się jednym z nas, świat w którym żyjemy nabrał Bożej wartości. Święto Bożego Narodzenia w sposób szczególny podkreśla wartość życia ludzkiego, życia każdego człowieka. Wartość ta wynika z faktu, że Bóg dokonał wcielenia – przyjął ludzkie ciało, narodził się jako człowiek. Uświadamia nam to, że w każdym człowieku, od najuboższego dziecka z marginesu społecznego, po największego grzesznika, w każdym z nas jest Boża godność – w każdym z nas żyje Bóg.
            Boże Narodzenie uświadamia nam, że nie ma sytuacji beznadziejnych; nie ma sytuacji straconych. Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?!”.
            Boże Narodzenie to radość w smutku, to nadzieja w beznadziejności. Tej radości i tej nadziei Wam wszystkim i sobie życzę.

Jan J. Stefanów, svd